Ponomarenko 28.04.2012

Aneta Ponomarenko i Strażnik skarbu

ponomarenko

ponomarenkowizytowka

28 kwietnia w restauracji KTW odbyło się wyjątkowe spotkanie, którego gościem była kaliszanka, ANETA PONOMARENKO. Pisarka zaprezentowała swoją debiutancką powieść pt. „STRAŻNIK SKARBU„. Akcja książki rozgrywa się w Kaliszu, w XIX wieku. Spotkanie poprowadzili: ANNA TABAKA i MACIEJ BŁACHOWICZ, usłyszeliśmy więc nie tylko fragmenty powieści – w wykonaniu autorki oraz JURKA SZUKALSKIEGO – ale także słowo naszych ekspertów od dawnego Kalisza. [zapowiedź w RC]

Strażnik skarbu

Dom śmierci

ponomarenko reportaż

arkusz Anety Ponomarenko

galeria zdjęć

FRAGMENTY WIECZORU [realizacja IFP]

Dorota Ryst, refleksje po lekturze, na lato Kalisz, masoni i cykliści

Lato to, jak dla mnie, świetny czas na kryminały. Ostatnio trafił mi się kąsek wyjątkowy – kryminał historyczny, dziejący się przy końcu XIX w. w Kaliszu. Stron dużo (szkoda, że bez obrazków, np. starych pocztówek i zdjęć…) – w sam raz na urlopowe czytanie. I może chwilami miałam wrażenie, że autorka nadmiernie mnie uszczęśliwia wiedzą historyczną, że można było lepiej „wtopić” tę wiedzę w tekst, a sam tekst wygładzić stylistycznie, ale w sumie wchłonęłam te ponad 350 stron (formatu A5) błyskawicznie. Bo czegóż tam nie ma – trup się ściele gęsto, miłość kwitnie, bale, rauty i popołudniowe herbatki przeplatają się z tajemnicami masonów. Nie zabrakło zakonników, Żydów, Rosjan – aż dziw, że nie pojawili się cykliści:)
Myślę, że warto przeczytać tę książkę również po to, żeby powędrować po Kaliszu, którego już nie ma (zostało zniszczone niemal doszczętnie w czasie I wojny), poczytać o niezwykłym gubernatorze Daraganie, pierwszych telefonach i bezpiecznych zapałkach. I mieć pewność, że nie jesteśmy wpuszczani w maliny, bo wszystkie fakty historyczne zostały sprawdzone i udokumentowane. Już czekam na zapowiedziany ciąg dalszy.

Dorota Ryst

 

Jurek Szukalski, „Strażnik skarbu” w kaliskim KTW

W sobotę 28 kwietnia Anno Domini 2012 gościnne progi Sali Pucharowej kaliskiej restauracji KTW przyjęły „Strażnika skarbu” i wszystkich, którzy w tym właśnie dniu mogli okazać mu swoje zainteresowanie. Najważniejszym gościem dnia była Aneta Ponomarenko, autorka powieści rozgrywającej się w roku 1888 na ulicach i salonach Kalisza, w której to powieści trup ściele się gęsto, a młody acz bogaty i zdolny Żyd zakochuje się w prawosławnej córce gubernatora rosyjskiego. Powieść była więc kanwą, na której toczyły się sprawy tego upalnego wieczoru.

O poprowadzenie rozmowy z autorką, ale i o przemycenie kilkunastu ciekawostek rozbudowujących i tak barwne tło powieści, poproszeni zostali kaliscy specjaliści od historii miasta, jego tkanki materialnej i duchowej, Anna Tabaka i Maciej Błachowicz. Duet ten, znany od lat kaliszanom z popularyzacji dziejów Grodu nad Prosną, to nieprzebrana skarbnica wiadomości o naszym mieście i dobrze się stało, że właśnie Oni mogli wczoraj poprowadzić opowieść o powieści.

A powieść to specyficzna, gdyż wymienione przeze mnie na wstępie dwie warstwy, czyli ta kryminalna i kontrastująca z nią liryczno-romansowa, stanowią zaledwie tło do prezentacji XIX-wiecznego Kalisza. Aneta Ponomarenko, urodzona i wychowana w Kaliszu, od kilkunastu lat przesadzona do Warszawy, maluje w bardzo ciepłych barwach obraz miasta, jego ciekawostek architektonicznych i kulturowych w okresie, gdy stanowiło ono zachodnią rubież zaboru rosyjskiego. W twórczości autorki wyczuwa się nostalgię za malowniczymi zakamarkami miasta, w większości istniejącymi po dziś dzień, połączoną z wielką dbałością o szczegóły. Nie do końca wiadomo więc, jak należy czytać tę powieść, gdyż dla mnie jej niezaprzeczalnym walorem są przypisy, z lektury których dowiedziałem się kilkunastu bardzo ciekawych rzeczy. Ale również w warstwie fabularnej spotykamy się z bardzo pieczołowicie opisanymi realiami schyłku XIX stulecia. Jeżeli ktoś chciałby poznać choćby przyczyny, dla których powstała daktyloskopia, jak wyglądał i działał pierwowzór odkurzacza czy zagłębić się w metody analizy chemicznej służącej wykrywaniu trucizn – to wszystkie te i wiele więcej informacji znajdzie właśnie w książce Anety Ponomarenko.

W trakcie dość swobodnej, ale ze swadą poprowadzonej, rozmowy z autorką dowiedzieliśmy się o okolicznościach powstawania powieści, ale również o tym, czym produkt finalny różni się od swego pierwowzoru, spokojnie dojrzewającego przez dwa lata, może nie tyle w przepastnych szufladach anetkowego biurka, co w dyskach twardych Jej komputera. Przy okazji wyartykułowana została zapowiedź dość rychłej premiery ciągu dalszego „Strażnika”, który będzie stanowił środek trylogii pod roboczą nazwą Calisia. Byliśmy również chyba jednymi z pierwszych, którzy dowiedzieli się o zaistniałym fakcie powstania już czterech stron trzeciej powieści Anety Ponomarenko, tym razem dziejącej się w Kaliszu, już w roku 1900. Ciekawostek było znacznie więcej, gdyż Aneta z wdziękiem i bez dbania o etykietę, wszak była w domu i czuła się tutaj naprawdę dobrze i na luzie, zdradzała wiele szczegółów z potyczek z wydawcą jej twórczości, którym jest Wydawnictwo Szara Godzina. Mieliśmy okazję dowiedzieć się również o kilku szczegółach z życia zarówno samej autorki, jak i jej bohaterów. Mnie utkwił w pamięci kartkowy mechanizm przydzielania nazwisk całej galerii postaci, stanowiących tło do dziejących się wydarzeń. Bardzo plastycznie wyobraziłem sobie stosik maleńkich karteczek przewracających się i fruwających zgodnie z trzecim lub czwartym prawem Murphiego. Nie uszło również mojej uwadze przywrócenie do życia dwóch córek radcy Garszyńskiego, które rozkwitnąć mają w toczącej się dwa lata później, drugiej części powieści. Takich smaczków było naprawdę dość dużo i przysłuchując się uważnie, można było dowiedzieć się naprawdę wielu bardzo ciekawych rzeczy.

Dla mnie wieczór miał również wymiar dość osobisty, bo zaangażowałem się w czytanie fragmentów powieści i proszę mi wierzyć, że wybór tych fragmentów, który pozostawiono mojemu uznaniu, nie był wcale zadaniem łatwym i często pobrzmiewało mi w uszach powiedzonko o tym jak to osiołkowi w żłoby dano… Przy okazji doznałem zaszczytu telefonicznego bruderszaftu, czemu po kilku chwilach spędzonych z autorką, wcale się nie dziwię, gdyż jest ona postacią nad wyraz sympatyczną i bezpośrednią. Potwierdzić to mogą chyba wszyscy, którzy pomimo rozpoczynającego się długiego weekendu majowego, wybrali się na naszą promocję książki, która dość nieśmiało postanowiła zająć należne jej miejsce wśród calisianów.

I w tym miejscu chciałbym zakończyć poprawną, a przez to chyba i nudnawą część mojego pisanego wspomnienia. Teraz czas na schody. Najpierw uderzenie we własną pierś. Termin prezentacji okazał się niezbyt fortunnym, choć uzasadniony możliwością zgrania w czasie i przestrzeni wielu czynników, nie mniej jednak ta właśnie powieść w Kaliszu powinna liczyć na zdecydowanie większą frekwencję. Może trzeba było pomyśleć o większym zainteresowaniu włodarzy miasta w celu lepszego i skuteczniejszego nagłośnienia spotkania, które było wszak spotkaniem z Kaliszem, tym z wyblakłych pocztówek, ale i tym realnie rozpoznawalnym przez miejsca, w których toczy się akcja powieści. Może przy prezentacji drugiej części powieści pomyślimy o filmie lub przezroczach wiodących nas szlakiem wyznaczonym przez fabułę powieści. Może warto pokusić się o pewien odsiew postaci autentycznych od fikcyjnych. Tych wątpliwości jest więcej, tkwi we mnie pewne uczucie niedosytu, gdyż uważam, że moje miasto zasługuje na uwagę nie tylko przy okazji wielkiego tysiąc osiemset pięćdziesięcioletniego zadęcia lub przeciwnej ckliwej nostalgii wywołanej rozstaniem. A książki takie jak „Strażnik skarbu” są znakomitym wytrychem do rozbudzania takich właśnie odczuć. Fakt, trzeba wiedzieć, że książka taka powstała, trzeba zainwestować w jej zakup i trzeba przede wszystkim znaleźć w sobie przyjemność z jej przeczytania.

Nie byłbym sobą gdybym w tym miejscu nie wspomniał o wielkiej wewnętrznej satysfakcji, którą odczuwałem czytając akapity poświęcone gubernatorowi Michałowi Piotrowiczowi Daraganowi. Od lat wpisuję się w nurt pracy u podstaw, próbując uświadamiać wszystkim moim mniej i bardziej znajomym, jak znamienita była to postać i jakim niezaprzeczalnym grzechem jest przemilczanie jego zasług dla naszego miasta przez decydentów, którzy postrzegają gubernatora Daragana jedynie przez pryzmat sprawowanego urzędu okupanta. Niby słusznie, tyle tylko, że proszę o wskazania mi drugiej postaci, która uczyniłaby tyle dobrego dla Kalisza. Jeżeli tacy mieliby być nasi wrogowie i ciemiężyciele, to ja serdecznie dziękuję za przyjaciół i wyzwolicieli, funkcjonujących współcześnie pod rozmaitymi szyldami politycznymi. Co roku chodzimy razem z żoną na grób córek Michaiła Daragana, paląc dodatkowe światełko pamięci za ich Ojca, który pochowany anonimowo gdzieś w Petersburgu odebrał „nagrodę” za swoje zasługi dla Kalisza. W Kaliszu mieszkam przy ulicy Adama Asnyka, która krótko nosiła imię Michaiła Daragana. Asnyk wielkim kaliszaninem był i basta, ale tak się zastanawiam, bo otóż są w Kaliszu ulice Kubusia Puchatka, Hanki Sawickiej, a Michała Daragana, którego syn walczył w Powstaniu Styczniowym jako oficer wojsk polskich – tej akurat nie ma, bo ponoć taka jest polityczna poprawność.

Anetka dość zaczepnie rozpoczęła swoje uwagi o książce od sformułowania, że powstała ona z nudów (sic!), wszak praca biuralistki w bliżej nie sprecyzowanej firmie nie musi być koniecznie zajęciem spełniającym ewidentnie buzującą chęć i radość życia pisarki. Nie podejrzewam autorki o kokieterię, ale przeszło mi przez myśl, że bardzo chciałbym aby więcej osób tak ładnie się nudziło.

Na zakończenie zachowałem sobie jeszcze jedną refleksję, która jak sądzę skutecznie zburzy wszystko to, co napisałem wcześniej i zablokuje jakiekolwiek sugestie mojego dalszego felietonowego kontaktu z klawiaturą. Otóż stawiam wielki, ogromny i bardzo wyraźny znak zapytania o sens spotkań autorskich. I żeby mi nie było, wczorajszy wieczór nie był ani kroplą przelewającą ten kielich, ani nasionkiem, z którego wyrasta taki dziwoląg. Nic z tych rzeczy, chodzi mi o coś bardzo osobistego, można by nawet rzec, intymnego. Otóż kiedy czytam cokolwiek, wiersz, powieść, a nawet wspomnienia z podróży, uruchamia się we mnie taki specyficzny wewnętrzny projektor, który zaczyna wyświetlać film o tytule tożsamym z tytułem czytanego właśnie utworu. Mój film nie podlega zewnętrznym ocenom, jego projekcja oglądana jest w teatrze jednego widza. Projektor ów wyposażony jest w bardzo specyficzne urządzenie włączające, nie jest to takie trywialne on-off – o nie! To jest coś o wiele bardziej wyrafinowanego, bo gdy już włączy się projekcję, trwa ona i rządzi się swoimi prawami, pod jednym wszakże warunkiem, że utwór drga we mnie uczuciami i emocjami. Jeżeli tak się dzieje, żadne wieczory autorskie tego nie zatrzymają ani też nie wywołają. Niemniej jednak chadzam na takie spotkania, głównie chyba po to tylko, aby wiedzieć, że piszący są również ludźmi z krwi i kości, ale wywołane przez nich stany emocjonalne (wiersze) czy też całe filmy fabularne, jak w przypadku powieści, to coś dziejącego się w mojej prywatnej krainie ułudy, kędy zapał czyni cudy.

 Jurek Szukalski

28 IV 2012

Aneta Ponomarenko na II Ogólnopolskim Festiwalu Poetyckim im. Wandy Karczewskiej