Adam Chodyński, historyk, kronikarz, poeta – Anna Tabaka i Maciej Błachowicz
Adam Chodyński (1832 –1902), historyk, kronikarz, poeta
Kalisz, jego wielka miłość
Już po śmierci z szacunkiem i dumą nazwano go historykiem miasta. Nikt bardziej nie był godzien tego miana. Ze starej fotografii patrzy na nas smutnymi oczami Adam Chodyński, człowiek, który całe życie poświęcił rodzinnemu Kaliszowi. Skromny, jakby nieśmiały, badacz stał się skarbnicą wiedzy o tajemnicach z przeszłości
Kiedy się rodził 16 grudnia 1832 r., trwała żałoba po powstaniu listopadowym. Jeszcze niedawno żywiołowo rozwijający się Kalisz, zamarł, pogrążając się w trwającym niemal pół wieku śnie. Smutne, małe miasto, w smutnym kraju pozbawionym niepodległości. Wielu kolegów Chodyńskiego zmarło we wczesnej młodości, bo ówczesny Kalisz nękały nierozpoznane zarazy. Dni od czasu do czasu rozjaśniały spacery po kaliskim parku, wizyty w teatrze i młodzieńcze przyjaźnie. Wszystkie te wydarzenia zostawiły trwały ślad we wspomnieniach Adama. Ważną rolę w kształtowaniu osobowości naszego bohatera odegrał Józef Szaniawski, niepospolity znawca dawnych dokumentów i historii miasta nad Prosną. Pracując jako jego pomocnik, Chodyński miał okazję zetknąć się ze średniowiecznymi dokumentami, o których współczesny historyk może już tylko pomarzyć. Wędrując po ulicach wraz ze starszym od siebie archiwistą, przyszły kronikarz zrozumiał, że pod warstwą teraźniejszości z każdego kąta wyziera fascynujący świat przeszłości.
Nieba błękity
Nie mogło w tej historii zabraknąć wielkiej romantycznej miłości. Nasz młodzieniec był przecież poetą. Rozmiłowany w przeszłości, chętnie zaglądał do położonej w pobliżu kościoła kanoników cukierni pana Rybarskiego. Chodyński zakochał się w Zofii, córce właściciela lokalu. Po wielu latach napisał: Były oczy piękniejsze niż nieba błękity, o spojrzeniu anielskim, o rzęsach tęsknoty. Była panna ubrana w czarne aksamity i krzyżyk złoty. Więcej niż swoje życie ukochałem tę pannę w aksamicie. Świadkiem rodzącego się uczucia stał się, według legendy, wielki głaz, przy którym młodzi się spotykali. Kamień miał leżeć w podwórzu domu z cukiernią (ul. Kanonicka 4). Jak mogli spędzać czas zakochani? Na pewno dobrze znali jedną z najbardziej popularnych ścieżek w parkowym ogrodzie, przez romantycznych nazwaną Aleją Westchnień.
Starania Adama o rękę Zofii zostały uwieńczone sukcesem. Niechętni marzycielowi rodzice po długich oporach wyrazili zgodę na ślub. Ceremonia, przeprowadzona przez ks. Andrzeja Cabańskiego, odbyła się 19 sierpnia 1857 r. w kościele św. Mikołaja. Wydawało się, że przed młodymi otworzyły się drzwi raju.
Zosia albo anioł
Dom Chodyńskich szybko wypełnia się szczebiotem gromadki dzieci. Najpierw rodzi się Jan, później na świat przyjdą Józef i Michał. Córeczce nadano imię Zofia. Ojciec zapewnia rodzinie byt, pracując na posadzie w kaliskim sądzie. Kiedy w 1863 r. wybucha powstanie styczniowe, Adam nie weźmie w nim udziału. Tragedia narodowa w jego domu zbiegnie się z osobistym nieszczęściem. W 1866 r., w wieku zaledwie 30 lat, umiera ukochana żona. Zosia prawdopodobnie wykrwawiła się po nieszczęśliwym wypadku – sprężyna wystająca z domowego sprzętu miała rozerwać jej żyłę. Rozpowszechniona legenda przekazuje mniej drastyczne okoliczności: zgon, jak w bajce o dobrej królewnie, miał nastąpić w następstwie ukłucia igłą do robótek ręcznych.
W rodzinie długo przechowywano album oprawiony w aksamitny safian z wytłoczonym złoconym napisem „Pamięci mej najdroższej Zosi”. Chodyński zapisał dzieje swej miłości i tragedii: „Bo w tej trumnie złożono anioła w powicie, tę moją panią w czarnym aksamicie”. Na grobie zbolały mąż kazał ustawić połowę głazu, na którym zwykł siadać w czasach swojej szaleńczej miłości. Pozostała część znalazła się na mogile przedwcześnie zmarłych rodziców (zlikwidowany w 1947 r. grób znajdował się na cmentarzu miejskim).
„Pomarli, lecz nie dla mnie…”
Rok po śmierci żony dom znowu okrywa się żałobą. Kolejno umierają Józef i Michał. „Pomarli, lecz nie dla mnie. Ja im zawsze bliski, bo miłość jest silniejsza niż śmierci pociski” – Chodyński napisze w pamiątkowym epitafium.
Z dwójką dzieci, nieszczęśnik z trudem wiąże koniec z końcem. Po krótkim pobycie na stanowiskach urzędniczych w Warcie, Słupcy i Uniejowie powrócił do Kalisza. Przyznał, że nie może żyć z dala od ukochanego miasta. Pracuje na stanowisku obrońcy kościelnego sądu konsystorskiego. Jego kancelaria przez jakiś czas mieściła się przy ul. Nadwodnej w domu Nieniewskiej przy moście Ogrodowskim (obecnie ul. Alfonsa Parczewskiego). Mieszkanie Chodyńskiego znajdowało się przy ul. Mariańskiej, w miejscu gdzie dziś działa salon z antykami.
W 1885 r. ostatni syn Jan ginie zasztyletowany przez kolegę Rosjanina. Czyżby kolejna romantyczna tragedia z kobietą w tle? Z licznej gromady dzieci przy życiu pozostaje tylko córka Zofia, po mężu Marczewska.
Wszystko dla Kalisza
Nigdy już nie odzyskał pogody ducha. Nie znajdując szczęścia w świecie zewnętrznym, zwrócił się ku przeszłości rodzinnego miasta. Odtąd pan Adam, jak go nazywano, będzie niestrudzenie ślęczał nad starymi papierami. I tu znów spotkało go niepowodzenie. Planowana przez badacza seria wydawnicza – dziewięć tomów monumentalnej monografii Kalisza – nie mogła się ukazać tak ze względów cenzorskich, jak i z braku zainteresowania ze strony czytelników. O wydarzeniach tych pisał: „Z boleścią (a może nawet ze wstydem) wyznać publicznie to muszę, żem pragnął memu rodzinnemu miastu przysłużyć się zbiorem monografii opracowanych sumiennie i nie kompilacje książkowe, lecz źródła historyczne z akt (…) W tym celu nie żałowałem ani pracy nad ich wertowanie, ani kosztów podróży do archiwów. Była to wszakże myśl uwieńczona niepowodzeniem wydawcy i wielką dozą strat poniesionych przeze mnie. Wobec takiego „powodzenia” (…) nie tknę się już więcej tej „kaliskiej gleby” (…) Kto wie, ile kosztuje ciężkiej pracy odszukanie choćby jednej daty w stosach akt, ten zrozumie, jak to boli, gdy owoce mrówczych, całonocnych studiów, owoce zaparcia się „walki o byt”, a właściwe walki o bogactwo idą na marne”.
„Kaliszanin”
Danego słowa nie dotrzymał. W 1869 r. jako redaktor naczelny zaangażował się w dzieło tworzenia miejscowej gazety „Kaliszanina”. Zawistnicy rozpuścili pogłoski, że historyk nie będzie miał teraz czasu dla swoich klientów w sądzie konsystorskim. Złośliwa plotka zrobiła swoje. Chodyński ustąpił ze stanowiska i… funkcję naczelnego sprawował nieoficjalnie.
„Kaliszanin” to odrębna historia w życiu miasta i twórcy tej gazety. Nie mając możliwości wydania drukiem swoich prac, redaktor w miarę możliwości publikował je na łamach czasopisma. Kalisz znał jak nikt. Kościelne strychy, zapomniane podziemia, prywatne zbiory rodzinne – wszędzie tam dotarł, szukając materiałów. W swojej pracy nie pomijał najdrobniejszych szczegółów, mając świadomość jak nietrwałe są dawne dokumenty. „Historia to nie powieść – pisał – to czyny minione, a kto je kreśli, ten winien zapomnieć o wszystkim i o wszystkich. Względy religijne i narodowe, osobiste pojęcia i namiętności w obliczu owej prawdy dziejowej, zamilknąć winny”. Motto pracy historycznej świadczy o tym, że myśli ojca nowoczesnej historiografii Leopolda von Rankego, Chodyński znał i stosował w praktyce. Sam niezwykle pobożny (dwóch braci Adama zostało duchownymi), nie wahał się przedstawić czarnych kart w historii kaliskich zakonów i kościołów. Stał się człowiekiem-instytucją. Wypowiadał się nie tylko na temat przeszłości, ale również teraźniejszości i przyszłości nadprośniańskiego grodu. Oczyma wyobraźni zamiast zaściankowego miasteczka kreślił obrazy prawdziwie europejskiego miasta, w którym kwitnie przemysł, kultura i sztuka. Po części jego marzenia się spełniły. Kiedy umierał w 1902 r., Kalisz zyskał połączenie kolejowe – prawdziwe okno na świat.
Pogrzeb miał stosunkowo skromny. Wzięła w nim udział garstka starych przyjaciół, o czym z żalem donosiła „Gazeta Kaliska”. Adama Chodyńskiego pochowano na cmentarzu miejskim u boku żony i dzieci pod głazem przeniesionym z ulicy Kanonickiej. Na tablicy pamiątkowej ufundowanej przez przyjaciół w kościele św. Mikołaja napisano: „Założycielowi „Kaliszanina”, zasłużonemu historykowi miasta, zacnemu człowiekowi”. Z tych skromnych tytułów był chyba najbardziej dumny.
Dzieło
Prace historyka, w tym nigdy nie wydane rękopisy, poginęły w zawieruchach dziejowych. Ich skromny zbiór przechowuje Archiwum Diecezjalne we Włocławku. Rodzinny album z wierszami ku czci Zofii spłonął podczas Powstania Warszawskiego, dzieła ogłoszone drukiem należą do bibliofilskiej rzadkości. Cała prawda o tym niezwykłym człowieku ocalała jedynie w pożółkłych od starości rocznikach „Kaliszanina”. Warto podkreślić wysoki walor literacki pism historycznych Chodyńskiego. Pod jego piórem prawdziwie powracały do życia minione wydarzenia i ludzie. Dziś tylko nieliczni historycy potrafią tak pisać, łącząc naukowość z subtelnie odmalowanym obrazem przeszłości.
Czy Kalisz pamięta o swoim wielkim admiratorze? Od 1930 r. imię historyka nosi niewielka uliczka przecinająca ulicę Zamkową (dawniej Poprzeczno-Warszawska). Chodyński jest też patronem kaliskich przewodników PTTK i Gimnazjum w Cekowie Kolonii. Jego grób na cmentarzu miejskim jako pierwszy był konserwowany ze środków społecznej kwesty. Chociaż ten skromny człowiek nigdy nie zabiegał o zaszczyty, to jednak chyba za mało, aby oddać szacunek niezwykłemu historykowi miasta.
Tekst ukazał się w książce Nowy Kaliszanin, wyd. Miejska Biblioteka Publiczna im. Adama Asnyka w Kaliszu, Kalisz 2010