Powrót do Kalińca

Powrót do Kalińca, wyd. Towarzystwo Miłośników Kalisza, Kalisz, 1988, projekt okładki i stron tytułowych: Sławomir Zientalski, na okładce grafiki Krzysztofa Marksa „Ptaki”, s. 72,  nakład 3 000 egz. Wstęp – Henryk Pustkowski

————————————————————————————————————————-

Maciej M. Kozłowski o „Powrocie do Kalińca”, , Ziemia Kaliska, 1989

Ocalenie wyspy Kalisz

Urodzona w Wieliczce – Wanda Karczewska dzieciństwo i wczesną młodość, do wyruszenia na studia uniwersyteckie, spędziła w Kaliszu. Wystarczająco wiele lat, by mogła uznać to miasto za jedyną i niepowtarzalną wyspę swojego dzieciństwa i młodości, na której zaspokajała nie tylko pierwszy głód wiedzy o świecie i ludziach, lecz również kształtowała swoją wrażliwość artystyczną i moralną.

Opuszczając miasto rodzinne, bo za takie je uznała – wyniosła wyspę Kalisz w swym zapamiętaniu. Dużo później ujawniała swoje najprostsze z nią związki i uczucia w swojej twórczości prozatorskiej i poetyckiej. Artystyczna kreacja tych związków w prozie psychologicznej, jaką uprawia Wanda Karczewska, dla czytelnika, nawet kaliszanina – jest trudna do rozszyfrowania. Dostrzeże je tylko i bezbłędnie wyłowi wnikliwy badacz lub krytyk literacki, nieco lepiej znający i życiorys pisarki, i dysponujący czymś więcej niż jedynie topograficznym rozpoznaniem miasta. Inaczej z poezją. Tutaj tropy tych związków, choć nie zawsze nazywane po imieniu, zawsze jednak wprost wiodą ku Kaliszowi, który jawi się w tych wierszach przede wszystkim, w sposób niejako naturalny, jako miasto więzów i kręgu rodzinnego w szczegółach, i jako mała ojczyzna rodzinna – w uogólnieniu nawet metaforycznym.

Pierwsze „kaliskie” wiersze napisała Wanda Karczewska jeszcze w latach pięćdziesiątych. Niektóre z nich (np. „List z Łodzi”) odbijają nawet ówcześnie obowiązującą tendencje poetyki socrealizmu, choć – znamienna to rzecz talentu – każde z nich wymyka się uproszczeniom tej poetyki: noszą one po prostu zbyt wyraźne piętno indywidualności poetki i spory ładunek intymności, by wówczas – a dziś po latach – można było kwalifikować je jednoznacznie. Potem – jak cała twórczość poetycka Karczewskiej – także jej „kaliskie” wiersze zagęszczają się refleksyjnością wieku dojrzałego, podkreślaną stylistyką nieco uroczyście, nieco spiżowo (a to kruszec szlachetny) grzmiącą. Wreszcie w ostatnich latach jej twórczości następuje niemal erupcja wierszy „kaliskich”, totalny powrót do źródeł, do krainy dzieciństwa i młodości, z powiększającego się dystansu czasu i przestrzeni dostrzeganą w szczegółach. Zapamiętane realia kaliskie przekazywane są teraz wprost wierszą, przepajają je swoistą, niepowtarzalną atmosferą, której daremnie by szukać u autorów innych (i dodajmy) licznych przecież wierszy o Kaliszu.

I ten niespodziewany wysyp wierszy – w gruncie rzeczy zdecydował o zebraniu wszystkich „kaliskich” utworów poetki w jeden tom, który ukazał się w tym roku nakładem Towarzystwa Miłośników Kalisza. Ta książka wydaje mi się ważna, nie tylko dla samych kaliszan, z racji jej „kaliskości”; jest ona również wielce istotną pozycją w sporym przecież dorobku pisarskim Wandy Karczewskiej. Ukazuje jej twórczość poetycką jakby w syntetycznym, lecz wyjaskrawionym skrócie. Świat poetycki świadomie ograniczony do wyspy dzieciństwa i młodości – albo inaczej: próba spojrzenia na świat przez pryzmat „Powrotu do Kalińca” – jest trudną i skomplikowaną próbą zmierzenia się z poezją, obrachunkiem z sobą samą, z czasem przemijania. Mądrość stawiania pytań o sens istnienia nabiera tu innego wymiaru. Wiele różni utwory, które spotykają się na kartach tej książki: czas i miejsce powstania, formy wierszowania, sposób obrazowania – ale z tej różnomieniącej się zewnętrzności wierszy „Powrót do Kalińca” wygląda także prawdą o tym, że dom rodzinny może być nie tylko przedmiotem poetyckiego opisu, lecz w równiej mierze wyprowadzone zeń ścieżki mogą wieść ku refleksjom zwieńczającym się w metapoezji (poemat „Uroboro”).

„Powrót do Klińca” Wandy Karczewskiej to książka wybitna wśród tych tomów poezji, które ukazują się ostatnio i sądzę, że niewielu współczesnych poetów bez względu na ich przynależność pokoleniową mogło by się zdobyć na podobną. Szkoda, że poetka dała się zwieść chwilowym zwątpieniom, a ich wydawcę zawiodła intuicja. Ta książka wspaniale żyłaby własnym życiem bez dwóch zbędnych w niej tekstów: przedmowy Henryka Pustkowskiego i posłowia napisanego przez autorkę. Jedno i drugie to zbyteczne zapory wiodące przez i tak zwodzony most do krainy nad którą mocno biją serca kalinieckich dzwonów.

Maciej Maria Kozłowski

Maciej Maria Kozłowski, Ocalenie wyspy Kalisz, „Ziemia Kaliska” nr 47, 24.11.1989.

————————————————————————————————————-

Wybrane wiersze z tomu „Powrót do Klińca”:

POWRÓT

Spalone lipce żarliwe,

wygasły burze młodości,

jesień. We włosach nici babiego lata.

Gdzie jest mój dom, szczęśliwy dom,

dokąd się wraca ze świata?

Ława przed progiem,

nad ławą klon,

wzdłuż czekające ręce opłotków,

pod blachą żar

i długo w mrok

nadsłuchiwanie końskich podków.

Wejść by znów w próg

i jak deszcz przeszłość otrząsnąć z siebie,

oczyścić stopy z kurzu,

pożegnać urok burz

i tęczy łuk,

ten z niespokojnych niebios.

Powrócić? Gdzie?

Wiatr złamał klon,

sprzed progu ławy ślad rozwiał,

wystudził dom,

z ram wydarł odrzwia,

opadły ręce opłotków.

Powrócić     Gdzie?

Nie ma powrotu.

1952

ROZMOWA NOCĄ

Dziś w nocy znów zjawiła się Matka

na swym oświęcimskim obłoku

w jej cieniu – ojciec

Przyszła

usiadła naprzeciw za stołem

powiada co tak grębiejesz nad pustą kartką

Ucichła w tobie ta maszynka

jak jej tam Euterpe

Pasikoniki trzeszczą ci w głowie

jazy szumią w uszach

ślepniesz jak wysłużony koń

Nie ślęcz nad sparciałym powrósłem

nie napisanych słów

nie wypychaj w stole dziur łokciami

módl się

Nie potrafię Matko

zapomniałam słów modlitwy

Ja ci pomogę powtarzaj za mna

Zdrowaś Mario łaskiś pełna

Pan z Tobą –

Mówię z przymkniętymi oczami

zdrowaś łąko niedługo cię nie dojrzę

łaskiś pełna czarnuszki i berberysu

Pan z tobą i twoimi żukami

błogosławionaś między zagajnikami brzozowymi

Święta Mario Matko urodzaju na polach i w sadach

woni obfitego siana

Boże obecny w brzęku os i buczeniu trzmieli

w syku żmij i chrobotach myszy polnych

w susach morderczyń kur – łasicy i kuny

w wyciu wilków i krzyku rozdzieranych zwierząt

uchroń ocal ten świat od losu Hiroszimy

Otwieram oczy

nie ma tej z gotyckim nieuśmiechem

z daleka tylko dobiega jej głos

słyszysz jak to się modli

Odmieniec

Zawsze taka zawsze wszystko po swojemu

panteistka zatracona

Baruch Spinoza zamącił jej w głowie

Iii tam powiada Ojciec

Baruch nie Baruch może Jacobi

może Schelling a może Byron

Daj jej spokój

pozwól jej modlić się po swojemu

pisaniem

Matka okrywa się szczelnie chustą obłoku

wyście zawsze byli w zmowie ze sobą

pogańskie filozofy

Głos Ojca

Znów tetryczysz stara

jak tam za życia na stoku dębińskim

Patrz ona pisze

zrobiłaś swoje

Posuń się trochę na tej chmurze

spływamy

1983