Książka na weekend – Radio Łódź 06 IV 2013 [mp3]
[M. Krytkowska, T. Rudowicz, D. Ryst, L. Żuliński w rozmowie z Joanną Sikorzanką]
audycja Joanny Sikorzanki o Łyżce Mleka w Radiu Łódź
19 maja 2013 o godz. 21:00: wkrótce
wieczór Melanii na youtube
realizacja MDV STUDIOS Marcin Miłek
- GALERIA ZDJĘĆ
- bonus: galeria zdjęć – spacer po Kaliszu i Muzeum im. Osiakowskich
- strona wydawnictwa, przez którą można zamówić książkę Melanii
- o audycji w Radiu Łódź – Leszek Żuliński
rys. Jacek Witczyński
-
zapowiedź w Radiu Centrum
-
zapowiedź na stronie CKiS
-
zaproszenie na Calisia.pl
-
zaproszenie na Forum Żydów Polskich
-
zaproszenie na FaktyKaliskie.pl
wiersze Melanii – Łyżka Mleka i przyjaciele, fot. Arek Łuszczyk
-
zdjęcie Melanii
-
Leona Kownera powroty do Łodzi [dr Małgorzata Domagalska]
-
fotorelacja na stronie CKiS
-
LESZEK ŻULIŃSKI O MELANII
-
ZWOJE – ZESZYT Z GETTA W ŁODZI
-
LESZEK ŻULIŃSKI I KAROL SAMSEL O KSIĄŻCE
-
LESZEK ŻULIŃSKI O ZDJĘCIU MELANII
- zdjęcie Melanii – archiwa United States Holocaust Memorial Museum
Melania Fogelbaum Drzwi otwarte na nicość, opracowanie i komentarze: Z. Marek Piechocki i Leszek Żuliński, Wyd. Sonar Literacki, Gorzów Wlkp. 2012, s. 158
o spotkaniu na stronie CKiS: Prawie 70 lat po śmierci Melanii Fogelbaum, jej praktycznie nieznane dotąd wiersze, mogły rozbrzmieć publicznie. Dzięki inicjatywie Stowarzyszenia Promocji Sztuki „Łyżka mleka”, w niedzielę w Centrum Kultury i Sztuki odratowanej poezji w skupieniu słuchało blisko sto osób.
– W Melanii Fogelbaum jest tajemnica, która nie zostanie już odkryta. Jest też pewna rozpacz, związana z tym, że jest pisarką, której nie dane było przedłużyć swojego języka – zginęła w getcie łódzkim, nie była w stanie przenieść tej dykcji poza wojnę. Ocalał zeszyt z getta łódzkiego i jej wiersze, które dopiero teraz – po 60-70 latach, wychodzą na światło dzienne. Istnieją – wyjaśnia Karol Samsel, który podczas niedzielnego spotkania opowiadał o misji ocalania literatury.
Jak tłumaczy, książka z wierszami ukazała się głownie dzięki Leszkowi Żulińskiemu, który Melanią Fogelbaum zajmował się od 2000 roku oraz Zygmuntowi Markowi Piechockiemu.
– Oni podjęli się wysiłku przepisania tych wierszy z zeszytu. A nie było to łatwe, bo Melania miała bardzo trudną kaligrafię – podkreśla Samsel.
Dzięki ich pracy udało się wydać 160 stron ocalonych wierszy pisarki z getta łódzkiego.
– Wiersze w książce „Drzwi otwarte na nicość” są uporządkowane w kolejności w jakiej pojawiały się w zeszycie, który pisarka wzięła ze sobą do getta. Tytuł jest cytatem z wiersza – wybrał go Leszek Żuliński i myślę, że doskonale obrazuje – dodaje.
Samsel zwraca uwagę, że w utworach Melanii są pewne obsesyjne motywy, które powracają w tym tomiku – marzenie o ogrodzie, wielkie rozczarowanie, kiedy ostatnim ogrodem jej życia okazuje się getto łódzkie.
– To wszystko dokonuje się w bardzo specyficznej aurze. Fogelbaum byłaby niesamowita, gdyby przeżyła wojnę – była leśmianowska, peiperowska. Miała w sobie coś z dykcji Juliana Przybosia, choć Przybosia nigdy nie spotkała – tłumaczy.
Jak wyjawił, gdy przed spotkaniem robił notatki, nasunęło mu się skojarzenie z filmem „Tam gdzie rosną poziomki” Ingmara Bergmana.
– To co jest w filmie, odbija się w tej książce – mówi.
W pierwszej części spotkanie członkowie i przyjaciele „Łyżki mleka” recytowali wiersze Melanii Fogelbaum. A później o historii odzyskania wierszy Fogelbaum Aneta Kolańczyk rozmawiała z Leszkiem Żulińskim i Zygmuntem Markiem Piechockim oraz Karolem Samselem.
W drugiej części spotkania z koncertem muzyki żydowskiej wystąpił zespół Rozmark Café składzie: Adam Chmilewski – bass, Patrycja Kliber – śpiew, Marek Maciejewski – klarnet, Irena Piechota – skrzypce, Marek Raczycki – fortepian, Mirosław Skowroński – perkusja, Lech Wierzbowski – śpiew. Grupa zaprezentowała recital kompozycji Ireny Piechoty oraz Dominika Piechoty do tekstów Teresy Rudowicz (Anety Kolańczyk) i Izabeli Fietkiewicz-Paszek.
Dorota Ryst – Salon Literacki: Co jakiś czas w historii literatury okazuje się, że „Rękopisy nie płoną” – dokonujemy odkryć po latach, wskrzeszamy. Chyba najbardziej znany przypadek to losy Rękopisu znalezionego w Saragossie. Ale dziś o odkryciu z czasów znacznie bliższych. Co nie znaczy, że bliskich.
Wojna – to już tyle lat, wydaje się tak dawno. Wydaje się, że już tyle wiemy, wszystko zostało powiedziane, odkryte. A jednak ciągle może się zdarzyć coś takiego jak książka, którą ostatnio dostałam od Leszka Żulińskiego. Drzwi otwarte na nicość Melanii Fogelbaum są ze mną od niedawna. To zbiór wierszy poetki, która z łódzkiego getta została wywieziona do Auschwitz i tam zginęła. Nigdy o niej nie słyszeliście? Ja wcześniej też… Ten zbiór to pierwsze pełne wydanie znalezionych w ruinach rękopisów (w 2004 r. wydano 24 wiersze). Wszystko to zdarzyło się dzięki kilku osobom – pani Zymler-Svantesson i Leonowi Kownerowi, którzy ocalili brulion, Leszkowi Żulińskiemu, który zaopiekował się skanami i wreszcie Markowi Piechockiemu, który rękopisy odczytał. A nie było to wcale proste. Gdy bierzemy książkę do ręki musimy pamiętać, że mamy do czynienia z brulionem, a nie zapisem gotowym do druku, zredagowanym. Na szczęście edytorzy oparli się pokusie wprowadzania zmian, poprawek, „szlifowania” tekstów. Piszę na szczęście, bo dzięki temu dostajemy tekst surowy, ale będący zapisem czasu, dokumentem. Świadectwem czasu okrutnego, ale zarazem noszącym wszelkie cechy utworu literackiego wysokiej próby. Myślę, że dodatkowym argumentem przemawiającym za pozostawieniem tych wierszy bez współczesnej redakcji był fakt, że wiedza o ich autorce jest zbyt skąpa i nie pozwala przez to na snucie przypuszczeń jak mogłaby przebiegać jej ewentualna praca nad tekstem. Co wiemy o Melanii? Niewątpliwie urodziła się w 1911 roku, w rodzinie żydowskiej, wraz z matką trafiła do łódzkiego getta, gdzie pracowała w Wissenschaftlichte Abteilung, czyli w Oddziale Nauki, będącym czymś w rodzaju lokalnego „muzeum etnograficznego”. Możemy przypuszczać, że rodzina była zasymilowana, o czym świadczy fakt, że pisała tylko po polsku i że Melania otrzymała staranne wykształcenie. W jej tekstach widać ogromne oczytanie, znajomość nurtów poetyckich Dwudziestolecia, a zamieszczone fragmenty esejów o sztuce zdecydowanie nie są pisane przez laika. Nie wiemy, czy pisała przed wojną, czy może dopiero ta trauma obudziła w niej poetkę. Nie wiemy jak rozwinęłaby się ta twórczość, gdyby autorka przeżyła. Możemy rozmawiać tylko o tym zapisie.
Mogę powiedzieć, że te wiersze mnie zaskoczyły, a może nawet poraziły. Treść – świadectwo czasu to jedno, ale też forma – zdumiewająco nowoczesna, bliska awangardzie, zupełnie inna niż to, co z nurtu poezji żydowskiej tamtych czasów dane mi było czytać. Wiersze zaskakują językiem – rozbijaniem struktur, szukaniem nowych znaczeń i brzmień, ale i obrazami – malarskimi, ale bliższymi nurtów nowoczesnych, niż akademickich. Znajduję w tych utworach echa awangardy – pierwszej, z jej „słowotworzeniem” i drugiej, z jej ciemnymi brzmieniami, katastrofizmem. Szczególnie bliska wydaje mi się ta twórczość innemu poecie międzywojnia, wykreślonego niemal zupełnie z historii literatury w czasach PRL, Władysława Sebyły. Podobne obrazowanie – wizja miasta „molochu”, młyny, ślepcy, szczury. Można powiedzieć, że w losie Fogelbaum stało się, ziściło to, co w swoich wizjach przepowiedział Sebyła.
Przed pustką stygnę w grozie.
Więzi mnie wola ciała, wszystkiego stworzenia
Strachy i nędze w żyłach moich krzyczą
I na ziemi i w niebie czyhają cierpienia,
I poją chleb powszedni bezsilną goryczą.
[W. Sebyła, Ojcze nasz]
ślepcy
ślepcy chodzimy ulicami
sienie niby na przestrzał a ślepe
serca ślepe umęczone
mury niewidzące
mury bez oczu
donikąd donikąd
miasto, garnek rozpękły w drutach
miasto pstre a bez barwy
bez dźwięku
w skorupach ruder owiniętych drutem
życie czka smród skwaśniałej zupy
[M. Fogelbaum, *** (biorę garść mroku zza okna…)]
Takich literackich pokrewieństw znajdziemy więcej – pobrzmiewają tu i echa Leśmiana i Czechowicza i Skamandrytów. Nie możemy też zapominać, że to zapis dramatu Holocaustu, w jego bardzo indywidualnym aspekcie, przerażająca egzystencjalna trwoga osobistej tragedii. I możemy tylko cały czas powtarzać sobie pytanie jaką drogą poszłaby autorka, gdyby dane było jej zabrzmieć pełnym głosem…
Dobrze, że wokół Drzwi otwartych na nicość zaczyna się coś dziać. Powstają recenzje, artykuły – recepcja jest coraz szersza. 31 marca Radio Łódź wyemitowało godzinną audycję przygotowana przez Joannę Sikorzankę poświęconą poetce. 7 marca w Kaliszu odbył się wieczór jej poświęcony, przygotowany przez Stowarzyszenie Łyżka Mleka. Zabrzmiały wiersze, słowa krytyków i „sprawców” tego wydania, a całość zakończył koncert piosenek inspirowanych kulturą żydowską (z tekstami Izabeli Fietkiewicz-Paszek i Teresy Rudowicz) kaliskiego zespołu Rozmark Cafe. Sala Centrum Kultury była wypełniona – to cieszy. Mam nadzieję, że słuchacze – i wieczoru i audycji – poniosą dalej twórczość Melanii Fogelbaum. No i jeszcze ogromna nadzieja, że uda się w łódzkich archiwach znaleźć więcej informacji na jej temat. Jeśli tak, na pewno dowiemy się tego z audycji Joanny Sikorzanki, która obiecała, że do tej poetki będzie jeszcze wracać.
Drzwi otwarte na nicość to ważna książka, mam nadzieję, że uda się „pokazać ją światu”, chciałabym, żeby stała się znana – jako ciekawa poezja i jako memento…
* * *
na zewnątrz czarny wiatr
odgina się od zaciśniętych ram okiennych
sypie trzciną szumów na
otępiałe ślepe ślepia końskie
w kopyta, chłepcące bruk
sto, dziesięć razy na dzień
z zgniłych sieni
wypełzły po życie trupy
po życie
[Melania Fogelbaum]
Dorota Ryst
——————————————————————————————————————
Teresa Rudowicz, kwartalnik sZAFa
W PŁACZ PRZEKLĘTA MŁODOŚĆ
Pomnika Janusza Korczaka w Bat Yam pod Tel Avivem nie można zapomnieć. Mężczyzna w geście bezradnie rozłożonych rąk, geście niemocy i rozpaczy wypuszcza dzieci, które idą w nicość, by zawisnąć pomiędzy ziemią a niebem. Ten tekst nie będzie wprawdzie dotyczył Henryka Goldszmita i jego podopiecznych, będzie dotyczył Melanii Fogelbaum, ale tytuł jej książki Drzwi otwarte na nicość przywiódł mnie właśnie pod ten pomnik. Fraza z jednego z wierszy Meli (tak pozwolę sobie o Niej mówić) w pełni oddaje życie w czasach zagłady, grozę holokaustu i los „powietrznych ludzi”. Tak nazywa Żydów Max Nordau, dodając: żydowski naród jest powietrznym narodem. Dosłownie. Ponieważ nie ma kawałka własnej ziemi i całkowicie zawieszony jest w powietrzu, jak fruwający oblubieńcy z obrazów Chagalla. Mela dopowie: W czarodziejskim płótnie / Stanął czas (*** Na pastelowym rysunku). To, co przeczuwane właśnie miało się dokonać.
O samej Melanii Fogelbaum wiemy niewiele – data urodzenia: 5 czerwca 1911, pobyt w łódzkim getcie, gruźlica, śmierć w Auschwitz- Birkenau.
O łódzkim getcie wiadomo sporo, ukazało się na ten temat wiele publikacji. Ja posłużę się relacją-wspomnieniem osoby stamtąd. Mala Maroko Freund przeżyła holokaust, ale jak sama mówi słowami Talmudu: Jeśli kto opłakuje to, co przeminęło, otrzyma dar modlitwy. Pamięć jest modlitwą za zmarłych. Jedyną, która może ich wskrzeszać.
8 lutego 1940 roku, w 153 dni po zajęciu przez Niemców Łodzi, rozwieszono obwieszczenia, podpisane przez SS-Brigadeführera Schäffera, z rozkazem przymusowego przemieszczenia się Żydów w Łodzi do getta. Getto miało zajmować powierzchnię około 4 km2 i składać się z Bałutów, Starego Miasta i Marysina. Na tej powierzchni stłoczono wspólnie około 160 000 Żydów. Przed wojną w Łodzi znajdowało się jeszcze dalszych 75 000 Żydów, ale tym udało się wcześniej uciec przed niemiecką okupacją (…)
Getto istniało od listopada 1939 do sierpnia 1944 r. W sierpniu 1944 Armia Czerwona stała tylko 120 km od wschodniego brzegu Wisły i wyczekiwała końca polskiego powstania przeciwko Niemcom w Warszawie. Powstanie w warszawskim getcie w 1943 roku było już dawno stłumione, a Warszawa leżała w gruzach. W tym samym czasie 70 000 Żydów nadal żyło w Litzmannstadt Ghetto. Właśnie w sierpniu rozpoczęto końcową likwidację getta. Wszystkich deportowano poprzez Radogoszcz, która była stacją w odległości spaceru od getta. Stamtąd szły transporty do Auschwitz-Birkenau – pisze Maroko Freund.
Melania Fogelbaum trafiła wraz z matką Cylą Fogelbaum (zmarła w dniu 25 lutego 1942 roku) do Litzmannstadt Ghetto prawdopodobnie już w lutym 1940 roku. 1 sierpnia 1944 roku została wywieziona do Auschwitz-Birkenau, w którym zginęła w komorze gazowej w dniu przyjazdu. Miała wówczas 33 lata.
Byłaby jedną z wielu biografii niczyich, liczbą w dokumentach i statystykach. Byłaby, gdyby nie zeszyty. Dwa cieniutkie zeszyciki znalezione w gruzach getta przez Nachmana Zonanbenda tuż po wyzwoleniu Łodzi, a w nich wiersze, pośpieszne zapiski, urwane zdania (wszystkie w języku polskim).
Tyle zostało po Meli. Niezwykłe (świadczące o wielkim talencie, doskonałej orientacji poetyckiej i sprawności językowej autorki) świadectwo czterech ostatnich lat jej życia.
30 kwietnia 1940 r. Niemcy zamknęli getto hermetycznie. Zbudowali dookoła ogrodzenie z kolczastego drutu oraz płot i drewniane mosty nad pewnymi ulicami, którymi tramwaje przejeżdżały przez teren getta. Co odróżniało getto w Łodzi od getta w Warszawie, to całkowite odizolowanie. W getcie w Warszawie istniał pewien kontakt z ludnością polską, co umożliwiało ruch oporu i szmuglowanie broni do getta. W ten sposób mogło dojść do powstania 19 kwietnia 1943 r. Tam do końca toczyła się heroiczna walka, w której ludność żydowska z bronią ręku broniła się przed nazistowską potęgą.
Ogrodzenie z kolczastego muru, które wspomina Maroko Freund, zapisze też Melania. Zapisze również głodne oczy, strach, zimno, dni jak słoma zmierzwione w zawszonym legowisku. To wers z wiersza Andula Sara.
Kim była bohaterka wiersza? Koleżanką, może przyjaciółką, która pewnego dnia „sfrunęła” z mostu. To w niej dostrzeże Melania cały ród matek, córek, żon, kochanek, obłąkanych topielic. Na most nad oczu mrowie / w włosach przyniosłaś noc / w oczach kwitnący płacz / i skrzydła rozwiane płaszcza / czy chciałaś gdzieś na progu ostatnią nieść wieść / w dnach oczu przed tobą schował / Rachelo czarny Jehowa / W kwadrat płaszcza dzień tragicznie powiał / Ewę Julię Rut Ewę Żydowską Ofelioczeską Rachel (Andula Sara).
Umierać trzeba szybko, tak by nie zdążył się zorientować brunatny i zielony „szupo”. Tylko wtedy możliwe jest tak prosto z mostu runąć w huk wiosła ulicy. W kraciastych skrzydłach płaszcza / rozwiał się na wietrze i krwawi / miłości i buntu ptak (*** ku jakiemu miastu). Tylko raz, jedyny raz, Mela wspomina o oprawcach. Nazywa ich. O wspomnianych przez Melanię wartownikach pisze również Maroko Freund: Granice getta były pilnowane przez niemieckich wartowników Schupo, którzy mieli rozkaz zastrzelenia każdego Żyda, który starałby się opuścić getto bez pozwolenia.
W wierszach Melanii Fogelbaum pojawiają się i inne postaci: cuchnące wonne Magdaleny, blade Anity tańczące na linach, wszystkie siostry zmęczone czekające na jutro. Jest i Gotlib, który nocą modlił się do gwiazd / o rychłą śmierć / w dzień pod topory córczynych rąk kładł / głowę za skradziony olej (Gotlib).
Jest, chory na dyfteryt Lejbele lub Łojbełe i czarna koronka karawanu. Krup.
Czerń i czerwień to częste, choć nie jedyne, kolory w wierszach Melanii. Oto kilka przywołań: czarny Jehowa, krwawa czerwona żółć nasturcji, jarzębiny sypiące koralową płonicą, czarne malwy.
Symbolika malwy jest szeroka i różnorodna: spokój, łagodność, ale także boleść i miłosierdzie. W starożytności kwiat ten uchodził za znak prośby o przebaczenie.
Czy spopielone, czarne malwy to znak, że przebaczenie nie jest możliwe, tak jak nie jest już możliwy spokój, łagodność i miłosierdzie?
Gdybym miała jednym słowem określić poezję Melanii Fogelbaum, byłoby to słowo: synestezja. I znów, żeby nie być gołosłowną przywołam fragment wiersza: od stajen bucha jesienna wiosna / dłoń szarpie ciszę w obojętnych drzwiach / drżenie pod sercem już rozkrzyczy dale / zostaniesz twarzą wśród fiołków i strachu/ i nocą zamkniętą w milczącym Pueblo / a mnie się marzy droga w południe/ las rozgorzały w jesiennej wiośnie / fioletowe sny fiołkowe (*** w szybie się wkradła rtęć pachnąca).
W kilku wierszach Meli pojawia się też postać św. Wita. Mimowolne, konwulsyjne ruchy kojarzone z pląsawicą zwaną też tańcem św. Wita przywołał mi na myśl fragment autobiograficznej powieści Życie trwa cztery dni Stefana Otwinowskiego, w którym pewnego sobotniego wieczoru brodzący w gęstej mgle Stefan słyszy tragiczną modlitwę miotających się w rozpaczliwych konwulsyjnych drgawkach Żydów. W Kaliszu przy ulicy Stawiszyńskiej pod numerem 4 mieścił się Żydowski Dom Starców. To skojarzenie być może ma uzasadnienie, być może jednostajne ruchy czarnych postaci w długich chałatach to nie tylko religijny obrządek, ale też swoisty rodzaj choroby sierocej, zatracenie poczucia czasu, granicy między jawą, a snem, dniem i nocą, życiem i śmiercią. Stąd już tylko krok do obłędu.
W getcie znajdowały się co najmniej trzy „szpitale”. Przy ulicy Wesołej, przy Łagiewickiej i na Marysinie, gdzie był szpital zakaźny. Ciągle brakowało lekarstw. Epidemie, gruźlica, tyfus i inne zakaźne choroby, nieprzerwanie władały gettem. W porze nocnej i czasami nawet podczas dnia zamykano terytorium szpitala a pacjentów ładowano na ciężarówki do transportu w „nieznanym kierunku”, co było jednoznaczne z egzekucją. Część z nich zmarło podczas transportu, a pozostałych skazano na śmierć przez zagazowanie w specjalnych samochodach, lub uśmiercono w Chełmnie nad Nerem – pisze Maroko Freund.
Melania Fogelbaum musiała zachorować na gruźlicę w getcie. Brak lekarstw, głód, bardzo złe warunki życia spowodowały galopujący rozwój choroby. 1 sierpnia 1944 roku nie miała już siły, by wstać. W ostatnią podróż została zaniesiona na noszach. Jednym z ostatnich wierszy w zeszycie jest wiersz Północny dom: W bezmyślnych szybach żywy wiatr / przez liście odrętwiałe chłodem / co dzień tych samych dni / zostaje zamęt// przemija / i klątwa żółtych zamiast słońca tapet / i w płacz przeklęta młodość.
I jeszcze jeden, ostatni fragment wspomnienia Mali Maroko Freund: Kiedy Armia Czerwona wyzwoliła Łódź, w Litzmannstadt Ghetto było 877 ludzi pozostałych przy życiu. Szef getta, Biebow, nie zdążył jeszcze skazać ich na śmierć. Z tych pozostałych, 600 należało do tzw. Aufräumungskommando, którego zadaniem było posprzątanie po nas, którzy zostaliśmy wywiezieni. Dla kierowników tego sprzątania zostały już wykopane na żydowskim cmentarzu duże rowy. Na rozkaz Hansa Biebowa, mieli zostać rozstrzelani, gdy już wszystko zostanie uprzątnięte. Dodatkowo, wyszła z ukrycia pewna liczba osób, które ukrywały się od czasu ostatniej wywózki. Razem było ich 877 – pozostałych przy życiu.
Zeszyt Melanii Fogelbaum to panoramiczny obraz łódzkiego getta, wielopostaciowy i zmieniający się ze strony na stronę. Przez drzwi otwarte na nicość przechodzą po kolei Ewy, Sary, Rachele o obłąkanych oczach, dzieci o wzdętych brzuchach, mężczyźni w chałatach w konwulsyjnym tańcu św. Wita. Myśli Melanii są rwane, często niedokończone, pismo w wielu miejscach nieczytelne. Kto czuje ból, niech go wypowie – naucza Talmud. Kto ma nadzieję, niech ucieka w noc jakąś / czerwoną od kwiatów / a w słońcu gdy strzępią się krwawo / płomyki goździków / w słońcu czerwieni się / daleka senna Waikiki (*** Czasem tylko w noc jakąś).
„…Wymieńmy z imienia trzy miejsca: wyspę, Ziemię Obiecaną, pustynię. Są to trzy miejsca aporetyczne: bez wyjścia lub pewnej drogi, bez szlaku ani kresu, bez zewnętrza, którego mapa byłaby przewidywalna, a program policzalny. Te trzy miejsca są metaforą naszego horyzontu, tu i teraz”. Zacytowany przeze mnie Jacques Derrida wyraźnie wskazuje, nazywa po imieniu miejsca-symbole naszego bycia. Wyspa jest odosobnieniem, osamotnieniem, ucieczką. To szeroki symbol, obecny w religiach, mitach, literaturze, sztuce. Dość wspomnieć: wyspy szczęśliwe, Ogygię – bajeczną wyspę na pępku morza, Atlantydę, wyspy z powieści Krasickiego, Defoe czy Dumasa. Jest to wreszcie stały ląd pomiędzy wodami, a więc namiastka bezpieczeństwa, pewności, azyl. Daleka senna Waikiki – tam uciekała od głodu, chłodu, strachu i choroby Melania Fogelbaum.
Cieniutki zeszyt, pożółkłe kartki, zapiski – synogarlice krwawych zmierzchów lecące na płonących skrzydłach. A może Feniks. Może jednak Feniks? Rok 2012 zakończył się wydaniem książki Melanii Fogelbaum. Stało się to możliwe dzięki Markowi Piechockiemu i Leszkowi Żulińskiemu.
Piechocki „poznał” Melę dzięki artykułowi Leszka Żulińskiego zamieszczonym na witrynie pisarze.pl. Żuliński miał skany wierszy Meli i od lat nosił się z zamiarem wydania ich w formie książkowej. Niestety charakter pisma był w wielu miejscach (w zbyt wielu) nieczytelny. Marek, po mozolnej, grafologicznej pracy, odczytał skany i dzięki jego staraniom wydawniczym książka ukazała się drukiem. W komentarzu edytorsko-redakcyjnym Leszek Żuliński pisze:
Książka ta przywraca większość spuścizny dotąd w pełnych rozmiarach nieznanej. Wiersze te były pisane w atmosferze narastającej paniki wojennej; w wielu przypadkach są to zaledwie zaczątki pomysłów, pojedyncze wersy, których już nigdy Autorka nie miała okazji rozwinąć, typowe „szumy, zlepy, ciągi”, także impresje i refleksje, które zatrzymały się na etapie notatki poetyckiej, a nie zamkniętego utworu. Ale i te epigramatyczne fragmenty wydały nam się warte ocalenia. Po prostu podajemy w tym tomie to, co mogliśmy odczytać. A udało się odczytać prawie wszystko. Reszta zostaje domysłem i zamazaną nutą na pięciolinii dramatycznego czasu…
Mamy nadzieję, że ta próba pomoże twórczości Melanii Fogelbaum powrócić do nas – dzisiejszych; że ten tomik będzie Jej Feniksem!
Teresa Rudowicz
Cytowane przeze mnie fragmenty pochodzą z artykułu, który ukazał się w czasopiśmie „Zwoje” w 2003 roku. Andrzej Kobos tak pisze: „Poniższa relacja z Getta w Łodzi i z niemieckich hitlerowskich obozów koncentracyjnych jest relacją naocznego świadka z własnych, tragicznych przeżyć Autorki, wówczas dorastającej dziewczynki. Tekst ten jest bardzo obszernymi fragmentami książki Autorki w języku szwedzkim pt. Deras namn kan ännu viskas („Imiona ich można wciąż szeptać”), Megilla Förlaget, Bromma 1997 (Szwecja), przetłumaczonej na język polski przez Barbarę Kobos Kamińską w roku 2003.
——————————————————————————————————————
Daria Dziedzic, kwartalnik eleWator, nr 3 (2013)
WYŁOWIONE Z MORZA
Ktoś, kiedyś powiedział mi, że bólem i chorobą pisze się wiersze. Rzeczywiście. Tak jest naprawdę. Cierpienie wyzwala w nas bowiem niespotykane dotąd emocje, a pisanie jest często czynnością terapeutyczną, która pozwala poecie ukazać swoje prawdziwe wnętrze. Zostawić odbiorcom część swojej duszy. Oddać nam swoje drugie ja. Tak robi właśnie Melania Fogelbaum, której tom wierszy Drzwi otwarte na nicość wydało w Gorzowie Wielkopolskim tamtejsze Wydawnictwo Sonar. Książka ta – pisana po polsku – jest zbiorem, obok którego nie przechodzi się obojętnie, ponieważ przyciąga do niego, nie tylko słowo napisane przez poetkę, ale również fotokopie zeszytu, które znajdują się na samym końcu książki.
O życiu samej poetki wiem niewiele. Melania Fogelbaum urodziła się 5 czerwca 1911 roku. W czasie II wojny światowej, została wywieziona do Litzmannstadt Ghetto, tak jak większość Żydów, którzy pochodzili z Łodzi. W getcie Mela straciła też matkę. Melania Fogelbaum pracowała w Wissenschaftliche Abteilung. Był to Oddział Nauki, który przez wielu historyków był nazywany lokalnym muzeum etnograficznym. W swoim domu stworzyła coś na kształt kółka artystyczno-dyskusyjnego. Z dostępnych źródeł wiemy, że chorowała na gruźlicę, a jej stan się pogarszał z dnia na dzień. Kiedy likwidowano getto, została wywieziona na noszach do Auschwitz–Birkenau, gdzie zginęła w komorze 1 sierpnia 1944 roku. Miała 33 lata. Niewiele wiadomo o tej poetce, tylko tyle, co znajdziemy w zeszycie z rękopisami wierszy, odnalezionym w gruzach getta.
Z wierszy Melanii Fogelbaum wypływa umiłowanie świata natury i człowieka. Widać to na każdym kroku. Mimo tego, że jej życie, upływało pod znakiem wojny, to czasem pojawiają się liryki, w których piękno przetrwało i wciąż pulsuje w niezwykłym języku (np.: żółtozłocze łzawy / twardolepkie mioduny / kręgolistne mleczany / żółtuńce cytrynne / sękolice skrzepce / (…) Płaskuń się rozwidlił [s. 11]).
Taki wariabilizm. Wszędzie go pełno. Jest w dziewiątym tonie fioletu [s. 12] czy chociażby w za siódmym miastem i dziesiątą rzeką [s. 17]. W myśl wariabalizmu nie ma nic stałego i tylko jest ciągłe stawanie się. Poetka obserwuje świat i wynotowuje w pamięci to, co upłynnia się i trwa tylko chwilę. Natura sama w sobie okazuje się być śmiercią. Dlatego właśnie każdy wers pisany przez Melanię jest przesiąknięty umieraniem. W jej świecie nie umierają tylko ludzie, ale także zwierzęta i rośliny. Poetka pisze o tym, o czym kiedyś powiedział Parmenides wszystkim co już było / zapachniał rów przydrożny / Wejdźmy w próg / Noc się rządzi [s. 14].
Poetka śni swoją własną obozową rzeczywistość. Przez jej wiersze przewija się często motyw snu. Sen – stan czynnościowy ośrodkowego układu nerwowego człowieka. Związany jest z utratą świadomości u śpiącego, chyba, że mamy do czynienia ze snem świadomym, kontrolowanym. Sen, jak twierdził Kartezjusz w swoich Medytacjach o filozofii pierwszej, powołuje się m.in. na zjawisko śnienia, aby pokazać, koherentne i pozornie przekonujące doświadczenie rzeczy, które z punktu widzenia tzw. twardych faktów w ogóle nie są realne. W taki właśnie sposób łudzi nas sama Melania Fogelbaum. Dzięki jej wierszom mogę zyskać pewność, co do tego, że świat, który jest oczywisty, nie jest czymś, co istnieje naprawdę, a jednocześnie nie jest iluzją. Jednocześnie można się tu powołać na Schopenhauera, który twierdzi, że życie i sny są stronicami jednej i tej samej księgi. Z kolei, zdaniem Zygmunta Freuda marzenia senne, sny są odzwierciedleniem rzeczy i zjawisk, z jakimi styka się człowiek w świadomym, codziennym życiu, tylko jedynie brak pomiędzy nimi związku przyczynowo-skutkowego.
Tak dzieje się w twórczości Melanii Fogelbaum. Sen staje się ucieczką od realności, z którą wiązały się fizyczne i duchowe cierpienia poetki. Sen pomaga uwolnić się od zła i zregenerować siły przed nowymi trudami dnia. Archetypowe, pierwotne nadzieje, lęki i pragnienia ludzkie, ujawniają się w snach.
Dlatego podmiot liryczny z wierszy Drzwi otwarte na nicość ucieka w sen senne okien krawędzie odpływają w dalekość [s. 12], noc w powiekach i płyną w łodziach chorych skojarzeń [s. 23], jakże łatwo było w sny kamienne frunąć [kłącze, s. 29], chciały przeczekać ból by snem się znużył [kłącze, s. 29], w neonach sny zdrętwiałe [s. 33], u komina sen chciał śmierć uwarzyć [s. 34], świt wstać nie może [s. 36], tężeją sny zachodów[świt (huk drzwi), [s. 38], sen pokruszony w uschły liść [s. 40], pod przeręblą kwiecień spał na dnie [s. 44], sny się kruszą [s. 45], noc snu snom przemknęły [s .53], a karzeł chodził od snu do jawy [s. 54], kiedy ze snu przed świtem oddrzewniała dziewczyna [s. 55], fortepian sennie marzy [s. 63], za snem za ścianą [s. 63], i był sen przebudzony[s. 68], łachman snów [s. 79], fioletowe sny fiołkowe [s. 86], pustka i nieświt sen spóźniony jęczą[s. 89], sny się zbudziły w rowie [s. 89], motyle snów w powiekach [s. 93], i senne zamieniał w martwotę źrenic/w paraliż krwawiących // s. 97], przeskocz śnie – przez te słowa umarłe / [s. 102], lecz tej krwi uporem/przeczekają sny / [s. 103], trzaśnie obręcz snu [s. 104], dręczył sen świtowy[s. 104], żałowałam snów przepadłych w niejawie, / że niewidne dla innych, są jak cieni cień / [s. 107], żeby zasnąć w czarnej topieli [.110], świat zdumiony – sny dzieci dziwaczne / [s. 114], i odgarniane bezwolnie znad oczu sny [s. 114], smagła siostrzyczko już wtedy wiedziałyśmy/że to nie tylko sen w zielonym opium morza / [s. 114], i sny ściekały dymiąc [s. 115], sen się zamącił, jawa mroczy/zbaw z bezsnu klątwy żużle oczu // [s. 116], dzień zepchnięty w niecierpliwy sen [s. 133], anemiczne sny zbłąkane [s. 136], czas – o sen żebrze dniem [s. 137], zwija się sen [s. 140].
Sen, słowo-klucz, otwiera czytelnikom poezji Melanii Fogelbaum drzwi do surrealizmu. Sen określany jest tutaj jako niecierpliwy, anemiczny, dziwaczny, przepadły, niewidny (niewidoczny), świtowy (poranny), fioletowy, łąkowy, zdrętwiały, pokruszony, kamienny, dymiący, ściekający. Wszystkie te określenia wyznaczają pewien sens w tej poezji.
W wierszach poetki pojawiają się czasowniki, które wyznaczają czynności snom: odpływanie (oddalać się, tracić świadomość), znużyć się (zmęczyć, stracić siły, odczuć wyczerpanie), kruszyć (łamać, rozbijać coś w drobne kawałki), tężeć(przechodzić ze stanu ciekłego w stan stały), ściekać (spływać powoli), zwijać. Tracenie świadomości, sił i duchowe wyczerpanie powodują różne wizje senne. Sen staje się dla poetki jakąś siłą twórczą, dzięki której widzi coś, czego nie widzą inni ludzie.
Autorka, stosując w wierszach animizację, miała na celu zapewne pokazanie poprzez nadanie snom cech człowieka, tego, co dzieje się z człowiekiem, w czasie stresowych sytuacji. Melania Folgebaum, będąc ofiarą getta i wojny, widziała wiele zła. Miała możliwość obserwacji na własne oczy tego, co żołnierze pod wodzą Adolfa Hitlera, czynili z innymi ludźmi. Widziała, jakim torturom są poddawani więźniowie. Głodzenie, zastraszanie i maltretowanie więźniów znalazły odzwierciedlenie w jej wierszach. Ta cała fizjologia, która pojawia się w wierszach Melanii Fogelbaum wydaje się nie mieć końca. Jest obecna na jawie i we śnie. Stała się jakby strukturą wierszy tej autorki. Niecierpliwość, anemiczność, dziwaczność odrętwiałość rozumiane ze strony medycznej wiązały się z objawami różnych chorób. Dlatego sny, mające te właśnie ludzkie cechy, wywołują piorunujące wrażenie, wręcz ścinają z nóg i nie pozwalają na odetchnięcie świeżym powietrzem. Zmuszają do wejścia w psychikę podmiotu lirycznego. Marzenia senne, ekstaza, halucynacje, urojenia pozwalają przez chwilę znaleźć się w innym świecie, gdzie nie ma zła, cierpienia, chorób (tutaj wspomina poetka o durze, krupie, wszach). We śnie nie czuje się bólu ani głodu.
Poetce śni się pewna daleka senna Waikiki, na której chciałaby się znaleźć, gdyby tylko mogła i potrafiła. Waikiki nie jest wymyśloną wyspą. To miejsce, które istnieje naprawdę, gdzieś na Hawajach, w pobliżu wygasłego wulkanu. Dlatego pojawia się ono nieprzypadkowo w wierszach poetki. Powtarzają się te słowa w kilku wierszach. Można by śmiało opowiedzieć się za tym, że są one refrenem w układanej przez Melanię piosenki. Waikiki staje się tutaj arpedżio Melanii Fogelbaum. Słowa wypowiedziane przez poetkę nakładają się szybko po sobie, jak muzyczne dźwięki.
Waikiki, jest także kolejnym słowem-kluczem, który powinien otworzyć drzwi na nicość. Pisze o tym poetka motyli plam słonecznych po murach nie gonił / Twój śmiech, kołysać cię miała daleka, senna Waikiki / Z ech czerwonych goździków po naszych purpurowych nocach/Miałam zszyć ci koboldzi, maleńki kapturek/Przed urokiem od węży, jaszczurek i mroku / (…) Serca kwiat/płonął cicho i skonał w mroku/Serca kwiat z bólu dziki/W tę noc w mgłę dzikie łabędzie / Spłoszyła wyspa w południu dalekim // [s. 126], Czasem tylko w noc jakąś/czerwoną od kwiatów/a w słońcu gdy strzępią się krwawo / płomyki goździków/w słońcu czerwieni się / daleka senna Waikiki/ [s. 127], Jakże próżno czekała wiatrem i brzegiem i wodą / Daleka Waikiki [s. 127]
Motyw wyspy pojawia się tu jako miejsce odizolowane i otoczone żywiołami. Dla poetki Waikiki jest miejscem zbyt idealnym, żeby umiejscowić na niej getto, pozwolić, aby ludzie zabijali ludzi. Waikiki staje się pewną dziewiczą enklawą, miejscem oderwanym od ludzkiego, zdegenerowanego świata. W pewien sposób jest utopią. Miejscem, gdzie może dokonać się przemiana człowieka i gdzie może osiągnąć pełnię szczęścia.
Takie właśnie powtarzanie się kolejnych fragmentów wywołuje u odbiorcy senność, znużenie, ale też zapatrzenie się w te słowa. Poetka dzięki temu zabiegowi potrafi wymusić uwagę odbiorcy. Oprócz wersów nawiązujących do Waikiki, zauważyłam, że powtarzają się również takie wyrażenia jak za snem za ścianą [s. 86], pustka i nieświt sen spóźniony jęczą [s. 89] i [s. 92]. Poezja Melanii Fogelbaum jest więc śpiewna, rytmiczna, zapadająca w pamięć, ale poniekąd, otwarcie drzwi do tego świata wymaga czasu i skupienia. Dlatego właśnie poprzez sen można się prześlizgnąć głębiej i zajrzeć prosto w oczy tej hermeneutycznej przestrzeni. Jej spostrzeżenia o trudach bycia więźniem, pisane tonem leśmianowskim uzależniają jak narkotyk. Nie da się oderwać oczu od fraz typu rozpluskał się, błędnocudne, przekształt, rozszelest, zagłuchłe, wczerwienia się, nieświat, nieświt, naprzestrzał, bóg nieistny, bezgłos,oddrzewniała dziewczyna, rozłunił się, całunował, oświta, niepominki, rozsny, bezpłacz, rozwyty cyrk, bezszumne, wgrązło, niekrzyk, niejawa, niewidne, bezsiła, wgałęziło się, słomiało. Wszystko staje się tutaj jakieś zniedźwiedziałe, bezwymiarowe. Aby zrozumieć te mimozy wystarczy wsamogłębić się w noc. Doświadczyć cierpienia, obcości i inności.
Traumatyczne doświadczenia pozostawiają w psychice człowieka głębokie ślady. Wiersze Melanii Fogelbaum noszą to znamię. Czarna wariatka śmierć zbiera swoje żniwo. Baśniowe zmiękczenia stają się chęcią ucieczki poetki w inny świat. Akt tworzenia jest w tych wierszach zastąpiony przez akty destrukcji. Totalnego zniszczenia. Porażenia wewnętrznego i zewnętrznego.
Świat Drzwi otwartych na nicość pokazuje, że słowo kreuje świat snu i jawy, tę nicość, która oddala od siebie żywych a zbliża martwe. Melania Fogelbaum pozwala zaistnieć tej przestrzeni w nieprawdopodobny, fantastyczny sposób. Zachęcam do przeczytania tego zbioru. Nierzadko bowiem trafiają się w literaturze takie wiersze, których nie da się zapomnieć.
Daria Dziedzic
——————————————————————————————————————
Agnieszka Tomczyszyn-Harasymowicz. Latarnia Morska, 5.02.2013
NA GRANICY TELEPATYCZNEGO UDRĘCZENIA, LUDZKIEJ NIEMOCY I CIERPIENIA FIZYCZNEGO
Otwieram drzwi na nicość, za nimi dokument czasów – złowieszczy finał Holokaustu. Przeczucia Melanii Fogelbaum – autorki Drzwi otwartych na nicość (poezji wydanych przez Wydawnictwo SONAR w 2012), były uzasadnione. Kiedy pisała swe wiersze, zagłada Żydów, konsekwentnie realizowana przez Hitlera, nabierała właśnie rozmachu i stawała się kołem zamachowym uśmiercenia milionów istnień ludzkich. Działy się lata czterdzieste XX wieku, najmroczniejsze w dziejach II wojny światowej, lata w których zapuściła korzenie potworna machina zabijania – obozy koncentracyjne, czyli fabryki śmierci.
Melania Fogelbaum była polską Żydówką mieszkającą w Łodzi, miała przed sobą artystyczne (była też malarką i rzeźbiarką) i osobiste cele, których nie zdołała osiągnąć z powodu swej narodowości. Na odwrocie 158-stronicowej książki poetyckiej jej autorstwa czytamy: Urodziła się w roku 1911. Nie wiemy, kiedy trafiła za mury łódzkiego getta – wiemy natomiast, że 01.08.1944 roku została wywieziona do Auschwitz–Birkenau, gdzie zginęła w komorze w dniu przyjazdu. Miała wtedy 33 lata. Zaraz po wyzwoleniu miasta w gruzach getta został odnaleziony zeszyt z Jej wierszami. Już w czasie transportu była poważnie wycieńczona i chora na gruźlicę, co było naturalną konsekwencją dramatycznych warunków życia w getcie.
Już wówczas zdawała sobie sprawę, że dopełnia się jej makabryczna antycypacja, którą tak sugestywnie opisała w swych wizjonerskich wierszach: w kwietnym upale/ schła glina twarzy/ i płonął krzyk i chrypnął/ piach pachnie w ustach/ piach w uszach śmiercią chrzęścił. Do pociągu niesiono ją prawdopodobnie na noszach. W Auschwitz, jako niezdolną do pracy w obozie, przeznaczono natychmiast do zagazowania. I wypełniło się: W czarnych kadłubach dworców/ krzyk pary dalekiej/ psio zawył i ciepłem nocy szarpnął… Potem już tylko nicość…
Za tymi drzwiami, które zdecydowałam się przekroczyć, rzucają się w oczy przejmujące obrazy:
s. 56
ślepcy – chodzą, gniotą bruk
czarno, bezgłośnie wyją sienie
w dnie ulicy czarne powietrze
zgarnia świst wichury
i pęka potworny śmiech
przerażony własnym echem
lepki mrok śpiewa
nieutuloną kołysankę gałęzi
w czarną szarość płotów
s. 122
pełza – głód – nocą
w przegniłych zawszonych szmatach
w wietrznych sieniach
tłuką nieważko o ciemń trupy much
w szubienicach pajęczyn
Nie ma wątpliwości, przestrzeń, w której znalazł się czytelnik jest emblematyczna, momentami przywodząca na myśl katastroficzne obrazowanie Krzysztofa Kamila Baczyńskiego. U Fogelbaum jednak, spełniona apokalipsa rozgrywa się na biegunach ogród – getto, życie – śmierć i jest zdominowana przez doświadczenia autorki: Nocą ciężką od woni jabłek/ porzucam mokry ogród; Idę, kiście peoni, mrok biało świecą/ ogród jak ciepły cmentarz.
Świat poetki, zaryglowany i otoczony drutem kolczastym, nie daje spokojnie oddychać, osacza: dzień zamknięty na rygiel/ noc na kłamstwo; miasto, garnek rozpękły w drutach/miasto pstre a bez barwy/ bez dźwięku; Asfalt dyszy w gorączce/ Płonica jarzębin majaczących czerwono; Siny głód wydoił matkom piersi.
W zbiorze wyczuwalny jest stały puls przerażenia, który tętni w powtarzających się sekwencjach wierszy dotyczących stałych motywów: okiennic, gliny, cmentarza i na przykład wiatru: a nad ulicą mruczy w wiatrakach/ smutnych kominów błękitny wiatr (s. 45); a wiatr młody ciągle na nowo (s. 45); i wiatr na przestrzał/ ssie zlepione płatki krwi (s. 60); wiatr zrywa blady tynk bezkrwisty (s. 63); Sień zsiniała z wiatru (s. 68); wiatr mieli dni w pustych ulicach (s. 50); przecież chciałaś jak ja skosami oczu/ wiatrem czarnym zasypać brudnych ulic/ mozaikę (s. 72); na zewnątrz czarny wiatr/ odgina się od zaciśniętych ram okiennych (s. 74); wiatr kolorowy/ wiatr kolorowy/ mgłą barw tysiąca cisnął w oczy (s. 75); wiatr trzeźwieje nad świtem/ jak Cygan radosny/ owija się w mgłę (s. 77); Wiatr widmem firanki sen dziecka udręcza (s. 91), Wiatr przywiał żywicę, śpiew wody i echo słów (s. 107); pewnego dnia wiatr zdmuchnął sny z żółtego papieru (s. 113); pachnie w wybitych szybach wiatr (s. 137); W bezmyślnych szybach żywy wiatr/ przez liście odrętwiałe chłodem (…) przemija (s. 139).
Ów paralelizm sugeruje odbiorcy, że może mieć do czynienia z dwoma, a nawet trzema wersjami zapisu tej samej myśli, a tym samym z kilkoma wersjami tego samego utworu.
Wiersze Melanii Fogelbaum są jazgotliwe, nawet jeśli powołują się na ciszę i bezgłos. Dzieje się tak za sprawą licznych onomatopei, słyszalnych pod warunkiem czytania utworów na głos. Ponadto w wersach działają często antytezy, instrumentacje głoskowe i oksymorony, wzmacniające przekaz. Przeczytajmy głośno fragmenty z różnych utworów:
s. 49
krzyczeli wczoraj, krzyk utonął
lecz jutro wypłynie ten topielec krzyk
w brudnych ulicach
by wśród włókien szklanych chrzęścić
szklanych szmat tłoczonych szyb
ocieknie krwią dojrzałych pięści oczu
zadudnią po czarnym moście (…)
krzyknęło sine dziecko
zduszone by nie krzyczało
s. 50
płynie
w rozwyjący bezgłos sieni
próchnem sypie się czas
s. 55
chodź ugrzęźniemy w zielonym szeleście;
na drewniaków drzeworycie na drewniane
rozpusty
s.56
W dno ulicy
w cmentarz wszystkich cisz i ryków
bije znów oślepły potop sekund
s. 58
gniją niedziele, niedziel trupy
wgonione głupio w psich dni cmentarz
od gruzłów krwi i dna nie oddzielą
co ziemią szumi. We mnie wgięte
w przynagły gniewu bezruch cienie stłamszą
s. 60
Krzyk zdechły u progu sieni
liże opuchły asfalt
s. 110
nie spływaj dźwiękiem w przeklęte forte
nie na dziś we mnie pieśni
Słyszymy, że ewidentnie coś dzieje się w warstwie języka. Metafory formalizują się na zasadzie zlepności, jakby dyktowane były presją jakiegoś czynnika (domyślamy się jakiego). Wybrałam fragmenty dość klarowne, ale przy czytaniu całości wierszy czytelnik czuje się zagubiony, doświadcza oszołomienia i szuka jakiegokolwiek ładu. Pamiętać trzeba jednak, że porządek został zachwiany przez walkę o byt. Pisanie Melanii Fogelbaum nie było lirycznym wzlotem młodej twórczyni, ale przekazem paradokumentalnym, świadectwem odczuć zniewolonej artystki: ubijaliśmy wczoraj noc/ świstami oddechu/ żeby zasnąć w czarnej kąpieli/ i przebudził nas świt/ świt co hukiem zestrzelił szmaty złachmaniałe wczoraj; dniu nie płacz krwią jarzębin u skraju/ wiesz jak wyje śmiech jesieni/ wkopany/ butem w usta.
W tomie znaleźć można fragmenty ukazujące chęć życia poetki, jej batalię o przetrzymanie w tym śmiercionośnym chaosie, choćby wiersz, który nawiązuje do nadziei, że będzie jeszcze normalnie:
***
nie nie będzie trzeba
nie będzie wszędzie
będzie radość
w wiśniach nad wiejską altanką
wszystko poprzez dół
który ogląda się za siebie
tylko nie będzie matki (s.69)
Ale normalnie już nie było. Nazizm sprowadził Żydów do miana podludzi, aneksjonistycznie wepchnął w śmiertelną kaźń. Fogelbaum, jako kobieta inteligentna i oczytana, wiedziała o nieuniknionym wyroku, jednak uczyła swoich podopiecznych, że nie wolno się poddawać, czego przykładem jest Leon Kowner, jej żydowski uczeń, który przetrwał czas zawieruchy, powrócił do Łodzi na Gnieźnieńską, by odnaleźć bliskich oraz swą nauczycielkę (niestety wszyscy stracili życie). Wspomina, że na zajęciach w getcie Melania często przywoływała fragment Martina Edena Jacka Londona:
Od krwi gorące niechaj lata płyną,
Mocne snów wino niechaj wali z nóg,
I niechaj nie wiem, jak się czarną gliną
Sypie dom duszy, gdy zeń wyjdzie Bóg.
Mimo głodu próbowała funkcjonować normalnie, dawać lekcje, czytać, recytować, pisać, rysować i wspierać innych. Niemniej jednak przygniatał ją ogrom tragedii, ponieważ notatki i wiersze pomieszczone w zeszytach odnalezionych po oswobodzeniu Łodzi są zapisem czasu – bezmiaru strachu, głodu, smrodu i umierania: i pod runiętym stropem wstecz byłego/ walił potop sekund z gardzieli nocy/ i senne zamieniał w martwotę źrenic/ w paraliż krwawiących; w spleśniałym bagnie topielcze ręce.
Aby oddać atmosferę psychozy, poetka z malarską wrażliwością stworzyła własne środki wyrazu, choćby neologizmy, które miały za zadanie poprowadzenie podmiotu w nieznane dotąd przestrzenie odczuwania: a jej już się drewnota już w ciele rozwłóknia/ co komu po ciele nieżywym od sukni/ zagarnęły ją deski i szczapy w siostrzaność; w przynagły gniewu bezruch cienie stłamszą/ i z mierzwy godzin chochlo zdechłych/ siano słoneczne życiem tryskam; Szeleści rdza w próchnie/ Krew zropiałą kruszy w bezdno mroku; czy to miasto spłonione zachodem/ wgałęziło się w krzew bzowy.
Poprzez operowanie tymi samymi barwami udaje się Fogelbaum ukazać dramatyzm miejsc i stanów ducha. Czytelnik ma przeświadczenie bezradnego krążenia wokół, bez możliwości wyjścia, widzi czerwień, czerń, biel, zgaszoną zieleń, jak na barwionych fotografiach: pod zielonym coraz bardziej nowiem/ krew nabrzmiewa czerwonym ołowiem; borzynki niewstydliwie wstydliwie czerwieniały; a w echu wilgi niepominki czerwone; czarne malwy pachniały w tańcach św. Witów; z gardzieli nocy czarną lawą sekund bije krzyk/ wybuchła w potok wzdęty ocean czarny oślepłej barwy; Odegnaj ręce biało kraczące nad świtem.
Mam poczucie, że wiersze Fogelbaum są psychologicznie rozmieszczone gdzieś na granicy telepatycznego udręczenia, ludzkiej niemocy i cierpienia fizycznego. Objawienie zagłady, następnie bezradność z niknącą nadzieją, w końcu wydobycie cierpienia ze stanu świadomości do stanu fizyczności – to droga, jaką porusza się podmiot wykreowany przez poetkę. Pozostaje on w potrzasku, gdzie nie ma zasad, aby przeżyć, natomiast są zasady, by umrzeć.
Autorka rzadko przemawia jako podmiot bezpośredni, raczej chowa się w obrazach, które opisuje; przychodzi więc do czytelnika w sposób pośredni, za maską świata prześladowanego: Krawędź dachu chce przeciąć księżyc i młodość/ Kąkole pachną powiew łodyg i fioletu/ szeleści rdza w próchnie. Nie nazywa oprawców, charakteryzuje tylko skutek ich działań i wzywa w ten obraz Boga, nieznanego Boga, którego imię pisze, mimo wszystko, wielką literą: lęk białka oczu w tężec ścina/ bladą śmiercią z sufitem/ żongluje nieznany Bóg. Ileż tu nieutulonego żalu.
Człowiekiem, który najbardziej rozumie osamotnienie Melanii Fogelbaum jest obecnie Zygmunt Marek Piechocki, który napisał do niej szereg listów. Wzruszył mnie list 14, który udało mi się odnaleźć w sieci. Przytaczam jego fragment:
Dzisiaj jest, droga Melanio, 6 stycznia 2013 roku. Niedziela. Za szybami mojego okna szaro, mglisto, kropi deszcz, więc nawet na spacer do lasu się nie wybrałem i może dlatego ten 14. list się pisze do Ciebie. Ale nie tylko. Nazbierało się trochę wiadomości, zdarzeń, o których winnaś wiedzieć. Wszak od kilku miesięcy informuję Cię na bieżąco o postępach moich prac około Twojej książki, Twojego powtórnego na ten świat przyjścia.
Wiersze Melanii Fogelbaum ukazały się po raz pierwszy za sprawą Andrzeja Kobosa w 2004 roku i miały tytuł Zeszyt z Getta w Łodzi. Zawierały 24 czytelne wiersze z odnalezionych zeszytów poetki. Zbiór Drzwi otwarte na nicość zawiera wszystkie utwory, co jest zasługą Leszka Żulińskiego i Zygmunta Marka Piechockiego. Pierwszy z nich rozpoczął wnikliwą analizę poezji artystki na prośbę jej przyjaciół, drugi, zainspirowany felietonem L. Żulińskiego na temat twórczości i życia Melanii Fogelbaum – przez trzy tygodnie, dzień po dniu, odczytywał pismo poetki, spisywał jej wiersze z fotokopii zeszytów. Bliższe informacje na ten temat są zamieszczone w wydaniu z 2012 roku, gdzie znajdziemy również kopie kartek rękopisu.
Uważam, że wiersze Melanii Fogelbaum, prócz swej wymowy epokowej, mają wymowę mentalną dla współczesnego człowieka, uwikłanego w wirtualny świat lub dla człowieka zamkniętego we własnych imaginacjach. Rewir artystki był ograniczony, namacalny, bolesny i na wskroś prawdziwy. Nie miała wyboru, człowiek teraźniejszy go ma, może żyć w wolnym kraju i z tej wolności korzystać. Ona musiała odnaleźć się w niezawinionej niewoli. Milion umarłych bezdzietnie/ na szybach mgła ostatnich oddechów/ wilgocią płacze biografia – napisała, świadoma nieodwracalnego końca swej katorgi.
Agnieszka Tomczyszyn-Harasymowicz
——————————————————————————————————————
Z. MAREK PIECHOCKI W LIŚCIE DO MELANII
Dzisiaj jest, droga Melanio, 6 stycznia 2013 roku. Niedziela. Za szybami mojego okna szaro, mglisto, kropi deszcz, więc nawet na spacer do lasu się nie wybrałem i może dlatego ten 14. list się pisze do Ciebie. Ale nie tylko. Nazbierało się trochę wiadomości, zdarzeń, o których winnaś wiedzieć. Wszak od kilku miesięcy informuję Cię na bieżąco o postępach moich prac około Twojej książki, Twojego powtórnego na ten świat przyjścia. A to będzie chyba najdłuższy z listów. Przecież wiesz – niektóre były tylko jedno, dwuzdaniowe: „Droga Melu jestem przy 50. stronie Twojego zeszytu. Nie jest łatwo ją odczytać”. I wtedy zdarzało się nagłe oświecenie! Uśmiechałem się i mówiłem: „Dziękuję Melanio”!
Rok dwa tysiące trzynasty, więc 69 lat, odkąd Ciebie nie ma, odkąd jesteś poza tym światem oddana przestrzeniom z kominów Auschwitz-Birkenau. Miałaś wtedy połowę moich dzisiejszych lat. Trzydzieści trzy. Ale, jak wiesz, Twoi przyjaciele odnaleźli w gruzach getta łódzkiego zeszyt zapisany Twoją piękną polszczyzną, Twoimi tekstami o złym czasie wojny, rozbestwienia ludzkiego, głodzie, samotności i… marzeniach! Te przerwano, wynosząc Twoje chore gruźlicą ciało do samochodu, później – pociągu. I nie powiózł tam gdzie marzyłaś… „…Kołysać Cię miała daleka senna Waikiki…” a stało się, jak pisałaś w „Wędrówce”: „…W czarnych kadłubach dworców/krzyk pary dalekiej/psio zawył i ciepłem nocy szarpnął…” – w nieznane!
Teraz piszę ten list, a w myślach wracam do tych pierwszych chwil z Tobą. Do tego pisania w Internecie przez Leszka Żulińskiego o Twoich wierszach. O tym, że tyle ich nieodczytanych, nieznanych a jakże wartych poznania. I że od razu pomyślałem – może ja spróbuję je odczytać… Potem już wiesz, jak było. Ich fotokopie znalazły się w moim komputerze (no, tak, nie wiesz, co to takiego „komputer” – to taka maszyna do pisania, na której od razu widać, co napisane, jak w iluzjonie) i zacząłem czytać, przepisywać do zeszytu. Trzy tygodnie poranków i wieczorów z Tobą! Potem Leszek uformował to wszystko, zredagował i już mogłem powierzyć tę składankę Monice Szalczyńskiej, o której już kiedyś Ci pisałem. O tym, jak bardzo chce, żeby Książka pięknie się prezentowała.
No i teraz Melanio najważniejsze! 21 grudnia 2012 roku późnym wieczorem pojechałem do drukarni Sonaru po odbiór pierwszej partii Twojej Książki. Jak wiesz – bo pisałem w liście 13. – Wydawnictwo SONAR Literacki obiecał wydać ”Drzwi otwarte na nicość” przed Świętami Bożego Narodzenia. I tak się stało. I chwała Im za to! Jakże byłem radosny, szczęśliwy, że tak wszystko się udało! Myślę, że to Twój dobry duch czuwał nad nami, że stało się jak planowaliśmy z Leszkiem, i że tylko życzliwych ludzi dla „sprawy” spotkaliśmy! (Monika, Sylwia Lewandowska, współwłaściciele Sonaru, Pani z magazynu, która otworzyła drzwi już po pracy…)
I nie było teraz, tak, jak tam w getcie: „…I był sen przebudzony/W krawędzi powiek. Drzwi otwarte na nicość/Sień zsiniała z wiatru/ schody wiodące donikąd…” – było wszędzie otwarte na Ciebie, na Twoją poezję, życie…
Jak wiesz, nigdy nie robiłem tzw. promocji swoich książek. Twojej jednak, chciałbym! Mam już wymyślony scenariusz, rekwizyty, oprawę muzyczną – nie mam jeszcze miejsca, gdzie miałaby się odbyć. Czas pokaże.
Aha! Miałem informację z Kalisza – tam przed wojną słyszało się na ulicach trzy języki – rosyjski jidisz i polski, że wiosną Twoją książkę promować będzie stowarzyszenie Łyżka Mleka z wielką pompą. Już Im moje dziękczynienie!
Z. Marek Piechocki
Powrót Melanii Fogelbaum, Zygmunt Marek Piechocki, wyd. Zygmunt Marek Piechocki i Monika Szalczyńska, nakład prywatny, Gorzów Wlkp. 2013,
——————————————————————————————————————
ANNA MARIA MUSZ O KSIĄŻCE na łamach portalu pisarze.pl
„CZY BŁOGOSŁAWIĘ. NIE PRZEKLINAM…”
Podobno „rękopisy nie płoną”. Historia którą za chwilę opiszę, to niewiarygodny, ale realny dowód na to, że są książki, których losem kieruje niezwykłe przeznaczenie. Melania Fogelbaum, polska poetka pochodzenia żydowskiego, objawiła się Czytelnikom po raz pierwszy w roku 2004. W 60. rocznicę likwidacji łódzkiego getta, staraniem przyjaciół poetki opublikowany został tomik „Zeszyt z Getta w Łodzi”, zawierający 24 wiersze jej autorstwa. Podstawą dla tamtej książki i tomu „Drzwi otwarte na nicość”, wydanego pod koniec 2012 roku, był ten sam zeszyt z rękopisami – cała spuścizna poetycka Melanii Fogelbaum, jaką znamy. Utwory do tomu z 2004 roku wybrane zostały przez Andrzeja Kobosa, natomiast odczytaniem, redakcją i wydaniem „Drzwi otwartych na nicość” zajęli się Leszek Żuliński i Zygmunt Marek Piechocki.
Mam wrażenie, że każdy tekst tworzy teraz i utrwala legendę tej książki, a właściwie zawartych w niej utworów, które tak długo żyły bez papierowego wydania. Pełną informację o historii zeszytu znajdzie Czytelnik we wstępie i posłowiu „Drzwi otwartych na nicość”, dlatego pozwolę sobie przytoczyć tylko kilka najważniejszych informacji.
Melania Fogelbaum urodziła się w 1911 roku w Łodzi. Była poetką, eseistką, malarką i rzeźbiarką. W czasie wojny trafiła do łódzkiego getta – gdy je likwidowano, 33-letnią Fogelbaum wywieziono do Auschwitz-Birkenau i jeszcze tego samego dnia stracono w komorze gazowej.
Losy autorki były tragiczne, ale wiersze, które zostawiła, mają „szczęście do ludzi”. Wszystkie rękopisy, zebrane w jednym brulionie, przetrwały likwidację getta. Odnalazł je Nachman Zonabend i powierzył to znalezisko Helenie Zymler-Svantesson, dziś mieszkającej w Szwecji. Teksty, które udało się odczytać w pierwszej kolejności, trafiły do tomu zredagowanego przez Andrzeja Kobosa. Kilka lat później nad skanami brulionu pochylili się Marek Piechocki i Leszek Żuliński. Odszyfrowane niemal w całości (za wyjątkiem pojedynczych słów) wiersze, w opracowaniu graficznym Moniki Szalczyńskiej, opublikowało gorzowskie Wydawnictwo SONAR Literacki. Właściciele Wydawnictwa pokryli jednocześnie wszelkie koszty publikacji.
Melania Fogelbaum nie miała gotowego zestawu wierszy do druku. Tytuł „Drzwi otwarte na nicość” wybrany został specjalnie na potrzeby tego wydania tekstów poetki. Pochodzi on z jednego z wierszy:
I był sen przebudzony
W krawędzi powiek
Drzwi otwarte na nicość
Sień zsiniała z wiatru
schody wiodące donikąd człowiek, nie pukam
I widziałam jakiś dzień o świcie czy wieczorze
Większość tekstów Fogelbaum nie ma tytułów – jeśli w tomie znalazłby się spis treści, składałby się niemal wyłącznie z incipitów. Kolejność utworów (za wyjątkiem drobnych korekt), pozostała taka sama, jak w rękopisie. Chronologiczny układ wierszy najlepiej ukazuje powracające i zmieniające się emocje, beznadzieję i rozpacz getta, ale także jakąś niezwykłą, upartą, budzącą się od czasu do czasu nadzieję, związaną z drobnymi obserwacjami. Podmiot liryczny krąży pomiędzy wspomnieniem szczęścia i marzeniem o szczęściu, a tęsknotą, rozpaczą i śmiercią. Widok mrocznego miasta ni stąd, ni zowąd przenika się z obrazem łąki:
Żałowałam snów przepadłych w niejawie
że niewidne dla innych, są, jak cieni cień
Dłoń stroiła niebywałe widy w kształt i barwę
w dźwięk i taniec. Burzyła w niemocy udręce
Przyszedł dzień. Trawa była pod ręką
a z trawy przyszły wieści nieznane pogubionych snów
Wiatr przywiał żywicę, śpiew wody i echo słów
las się ściszył i cisza. I słonce i mech.
(„Twór”)
Wielką zaletą twórczości Melanii Fogelbaum jest oryginalny styl, plastyczność opisów i niezwykła wyobraźnia językowa. Poetka mówi własnym, niepowtarzalnym głosem. Wiersze są gęste, czasem nawet zbyt gęste od słów – Fogelbaum chętnie sięga po epitety i neologizmy, nie stroni od rozbudowanych opisów i inwersji. Te zabiegi sprawiają, że niektóre wersy wymagają dwukrotnej lektury, ponieważ przy pierwszej wydają się niejasne. Co ciekawe – nawet jeśli w pewnym momencie nagromadzenie słów mogłoby wydać się czytelnikowi nużące, w miarę czytania kolejnych wierszy prawdopodobnie oswoi się on z tym stylem. Indywidualny język pozwala bowiem poetce na tworzenie fascynujących, czasem pięknych, czasem strasznych obrazów. Takich zaskakujących i zachwycających spostrzeżeń znajdziemy w jej wierszach sporo:
***
Poręby
Padło drew bieliste
Drzag drzazgotem topór
Zabieliło się od drzazg
W drewutni mroku
Wonną krwią żywiczną
Zaparzył się wieczór
Zółtym okiem sęku
Zazłocił
I jeszcze jeden obraz, fragment wiersza bez tytułu:
sieć zieloną oczy snują
lęk białka oczu w tężec ścina
bladą śmiercią z sufitem
żongluje nieznany Bóg
Z treści „Drzwi otwartych na nicość” można odtworzyć realia życia w getcie: epidemie, choroby, zatłoczone mieszkania („cztery lata w ośmiu skrzydłach sieni/ przemieliły osiemdziesiąt żyć”), pustkę i głód („biała umowa ścian/pustką oczu jest dziecko przy studni”). Stosunkowo rzadko pojawiają się konkretne odniesienia do kultury żydowskiej, choćby pod postacią imion. Częste są za to mury, rozsychające się ramy okien, rynsztoki i bruk, ciemność, wiatr, błoto i… trupy. Zwłoki przypominają „grudy” – bliżej im do przedmiotów, niż do ludzkich ciał:
dzień zamknięty na rygiel
noc na kłamstwo
pieśń, pieśń spragniona szukająca staw
w czarnych wiatrakach sieni
skrzydła ruder mielą życie
boże nieistny, krzyku niewyrwany
z trzewi – mocy zatrzaśniętych warg
w noc poparzoną mrozem
biała śmierć skacząca na grudy ciał
„Przełknijmy gruzły płaczu w krtaniach” – stwierdza podmiot liryczny. Bohaterowie tych wierszy wyrywają się w stronę piękna i szczęścia, ale nie mogą go osiągnąć. Ich życie to wieczne miotanie się, chwytanie tego, co jeszcze można zagarnąć, wyciągnąć z rozpadającego się świata:
Chodź ugrzęźniemy w zielonym szeleście
zmylimy mądrym krokom ślad
oczom spalonym brudnym asfaltem
Za uczucie płaci się cierpieniem. „Za naszą nagłą miłość czarci mu do nóg/ Kołpak księżyca cisną”– czytamy w jednym z wierszy. A w innym:
wiatr kolorowy
wiatr kolorowy
mgłą barw tysiąca cisnął w oczy
bulgoce woda
śpiewa i płacze – woda śmiejąca
czerwone, czerwone ptaki serc trzepocą
w ramion wiklinie
pokochały się oczy rozkochane usta
słodycz ust potruła w maliny
(„Szczęście”)
Wspomnijmy jeszcze na koniec o „technicznej” ciekawostce związanej ze specyfiką tego tomu. Czytając kolejne wiersze możemy prześledzić losy niektórych wątków i motywów, a nawet całych wersów i tekstów. Autorka często sięgała do wcześniejszych pomysłów dzieląc je, wplatając w nowe wiersze, doskonaląc. Można odnieść wrażenie, że niektóre obrazy były jej szczególnie bliskie, ale szukała dla nich coraz to nowszej, doskonalszej formy. W tej grupie niemal symboliczny wydaje się wiersz, którego początek – w każdej wersji – wygląda identycznie:
Nie miałaś oczu błękitnych ni złotych
I żadna cisza nie drżała trzepotem
Twych dłoni
Motyli plam słonecznych po murach nie gonił
Twój uśmiech, kołysać Cię miała daleka, senna Waikiki
Z ech czerwonych goździków po naszych purpurowych nocach
Miałam zszyć ci koboldzi, maleńki kapturek
Przed urokiem od węży, jaszczurek i mroku
Hawajska wyspa staje się Arkadią, oazą spokoju. Jak fatamorgana majaczy od czasu do czasu w ciemnych ulicach getta. Dopiero w ostatnim tekście o Waikiki podmiot liryczny opisuje swoje marzenie już bez nadziei:
Jakże próżno czekała wiatrem i brzegiem i wodą
Daleka Waikiki
Jakże pochmurniały ból gorycz i młodość
Szczęście czasem przepala tryska ból nieznany
zanim soki poczęły
Anna Maria Musz
——————————————————————————————————————
Beata Patrycja Klary, Migotania, 4(37) 2012
PRZEZ ŻYCIE NIE DO PARY – O WIERSZACH MELANII FOGELBAUM
Oto jest przed nami – czytelnikami – znalezisko Nachmana Zonabenda z 1944 roku, czyli zeszyt z wierszami Melanii Fogelbaum wydany nakładem wydawnictwa Sonar z Gorzowa Wielkopolskiego. Wiersze z miejsca tragicznego, miejsca na zawsze będącego już hańbą dla ludzkości – z getta; wiersze Żydówki, która pisała po polsku. Getto w Łodzi było miejscem specyficznym, rodzajem miasta przemysłowego w mieście przemysłowym; rodzajem parodii państwa dyktatorskiego[1]. Miało swojego „króla”, który za zgodą nazistów dysponował nawet własnymi pieniędzmi. Fogelbaum tak określiła to miejsce: miasto, garnek rozpękły w drutach / miasto pstre a bez barwy / bez dźwięku / w skorupach ruder owiniętych drutem [s.78]. Adolf Rudnicki w opowiadaniu „Złote okna”[2] pisał, że jedzenie w getcie było rozdzielane raz na dziesięć dni. Jeśli ktoś był sam, zjadał wszystko od razu, a potem kładł się do łóżka i oczekiwał na śmierć. Głód, ból i lęk to ówczesna rzeczywistość. Wszystko to znajdujemy w wierszach Fogelbaum, która pisze: lęk się wkulił że zmysłom uwiera [s.17]; ból pijany, świat nie dla nas / przez oczy głód / głodne są ludzkie oczy [s. 28]; ten pilny głód / co nie chce czekać [s. 50]; siny głód wydoił matkom piersi [s.81].
Moment zamieszkania w Litzmannstadt Ghetto tak ujęła w wierszu: Pulmanami obłędu niosła Cię w nieznane / z życiem nagle zamkniętym w lakier neseseru / w brudną ghetta wśród drutów północną riwierę [s. 30]. Warunki socjalne tego miejsca były straszne: dni jak słoma zmierzwiona w zawszonym legowisku [s.30]; w białym mrozie usnęły wszy [s. 52]; w moim strasznym mieście / błąka się tłum upiorów / krzyknęło sine dziecko / zduszone by nie krzyczało [s. 49]. Psychiczne rozstrojenie, emocjonalna klęska i ponad ludzką siłę okrucieństwo czasów wychylają się z każdego wersu: tu w kipieli życia / w cuchnący wrzątek życia / wrzątek ropy / w kałuże trupich chuci […] w kloakach tętni życie / z rudych żył kału […] czerwie wijących sieni / czerwie na cmentarnym czarnoziemiu / toczą umarłe drzewne ścierwo / i trupie włókna ludzkich ciał [s.50].
Niektórzy byli zbyt słabi by to wytrzymać i wtedy decydowali o swojej śmierci: czy wiesz jak rzęzi strach jam oczu wklęsłych / krzyk skaczących w ścianę z pięter / jak wyją oczy skaczących z pięter [s.110]. Śmierć jest wszechobecna: trupy, trupy, trupy [s.72]. Po mozaice ulic sparszywiałych / krakała bezgłośnie w czarnych skrzydłach szubienic / śmierć [s. 83]; słodko pachną trupy [s.71] upadł człowiek / i przemierzył śmierć obok cieni w śmietniku / tchem skwaśniałej zupy w ścierwie umarłych kartofli [s. 73]. W getcie śmierć przychodzi najczęściej z głodu i choroby: zapalenia płuc – kaszlem świszczą płaczą resztki płuc [s.79]; szkarlatyny (zwanej płonicą, której objawem była gorączka, czerwone krosty) sypią skoraloną płonicą [s. 80], płonica jarzębin majaczących czerwono [s. 81]; tyfusu (zwanego durem plamistym, a przenoszony przez wszy) dur / żar zwięźla sznury / żył / wszy plamią barłogi, słońce mózgi [s.84].
Człowiek chory, głodny często uciekał w sen. Senne mary, przywidzenia są częstym motywem wierszy Melanii: pustka i nieświt sen spóźniony jęczą [s.92]; w zagony zmierzchu lecą / motyle snów [s.93]; I był sen przebudzony / w krawędzi powiek [68]. Senne wizje wyznaczają również oniryczną grę słów: Sen pokruszony w uschły liść / srebrnym włóknem ściekał w nocny staw [s.40].
Jednak zapis tragedii czasów, tego, w czym autorka żyła, z czym obcowała – nie jest rodzajem poezji „zaangażowanej”. Stanowi raczej zeszyt pamięci, w którym padają słowa ciężkie, choć nie ma bezpośrednich ocen, swoistego psioczenia, użalania. To właśnie wiersze stanowią dla Melanii ucieczkę, zaklinanie rzeczywistości, zapomnienie o dramacie dziejącym się na oczach mieszkańców getta. Napisać – znaczy bardziej zrozumieć, a pisząc – móc się uwolnić, oderwać. Fogelbaum obrała dla siebie rolę twórcy. Twórczość niesie wyzwolenie. Stworzone światy poboczne pomagają nabrać dystansu. Wolnym jest ten, który tworzy, który skupia się na detalu, drobiazgu. Codzienne cierpienie nie stanowi sedna tych wierszy. Owszem pokazuje z czym przyszło się zmierzyć, ale gdy człowieka już wszystko zawiodło (zwłaszcza drugi człowiek) pisanie jest zabezpieczeniem moralnym, upewnieniem siebie samego, że jest się człowiekiem i że zna się antidotum na zło. Jeśli natomiast wiersze pokazują zło – to raczej jako rodzaj siły, przez którą cierpią niewinni ludzie. Fogelbaum nie ocenia nazistów, swoich oprawców nie umieszcza w świecie wierszy. Skupia się na tym, że to właśnie w sytuacji zagrożenia, degradacji fizyczności wciąż możliwe było przeżywanie choćby miłości, dostrzeganie piękna natury, zachwycanie się urokiem świata. I Melania Fogelbaum (z getta w Łodzi), i Marek Edelman[3] (z getta w Warszawie) pozostawili przynajmniej w części przekonanie, że w pewnym momencie życie w getcie było normalnością, że ludzie pozostawali ludźmi. Żyli – zachwycali się pięknem świata – kochali. Melania o tym pisze dyskretnie, a jednak zaznacza w wierszu „Miary nieznane”: Garście mroku / pustej nocy zegar / w szału kroplach / zachłyśnijmy się szczęściem! [s.120]. A w innym wierszu: Od twoich lędźwi do moich bioder nie tylko krzyk / Spływasz […] Nie jęczmy kochanie tak strasznie [s.72]. Natomiast wiersz pod tytułem „Szczęście” – niemożliwy tytuł w takich warunkach – a jednak: pokochały się oczy rozkochane usta / słodycz ust potruła w maliny [s.75], to zaznaczenie, że miłość była możliwa, że stanowiła również obraz tamtych czasów.
Zastanawiają mnie dwa wiersze, w których kobiecą intuicją wyczuwam fakt, iż poetka mogła zostać w getcie matką. Pojawia się w tych wierszach nieokreślona postać, nazwana jednak w pewnym momencie – Córeczką! [s.127]. Słowa z wiersza wcześniejszego zaznaczają jednak: Imię miałabyś: echo pieszczoty w obcej mowie […] Nim poczęły z żył moich przeciekać w twe tętno / Soki […] I przyszła nagła noc od krwi gorąca a już obojętna [s.126]. Jest to wielki dramat. Czy rzeczywisty? – moim zdaniem tak. Ale przecież ta upragniona córka – mogła być równie dobrze nierealna, wymarzona … Poetka pisze: Miałam zszyć ci koboldzik, maleńki kapturek / Przed urokiem od węży, jaszczurek i mroku [s.126 i s. 20]. Była gotowa uchronić swoje dziecko, odwołując się do tradycji domowego duszka kobolta, który wykonywał prace domowe dla mieszkańców domostwa i zabezpieczał przed złem. To miało być piękne dzieciństwo – tak piękne, jak plaże Waikiki na wyspie O’ahu na Hawajach. To była metafora raju, sennego wyobrażenia miejsca cudownego, spokojnego, miejsca szczęścia: Jakże próżno czekała wiatrem i brzegiem i wodą / Daleka Waikiki [s.127 i s.61]. Ale marzenia czy rzeczywistość nie spowodowały matczynej radości. Melania była sama: przez życie nie do pary [s.15]
Miłość i piękno – choćby piękno przyrody. Poetka wielokrotnie w swoich wierszach odwołuje się do najstarszego i ukochanego motywu sztuki – do kwiatu, który ozdabiał perskie dywany, chińskie wazony i japońskie ryciny. Zdobił pochodzące sprzed 1500 lat pne. mury świątyń egipskich, pomniki asyryjskie i sumeryjskie. Znajdował się w grobowcu Tutenchamona odnalezionym przez archeologa Cartera[4]. Zawładnął sztuką holenderskiej martwej natury XVII wieku, wiktoriańską dekoracją i podbił secesję. Poeci, do pokolenia których Melania należała, uwielbiali kwiaty. Cała poezja przedwojenna, począwszy od Młodej Polski, ceniła motywy roślinne, jako ważny element „twórczej gry wyobraźni”. To Kazimierz Wyka[5] zwrócił uwagę na fakt, że w okresie Młodej Polski motywy roślinne stały się chętniej podejmowane niż w okresach wcześniejszych naszej literatury, co tłumaczył zarówno wpływem francuskiego symbolizmu, dekadentyzmu, jak i ówczesnej ludomanii. Fogelbaum czasem kwiaty i inne rośliny traktuje jako dekorację, jako uosobienie piękna: oczy urzekła zmierzwiona biel rumianków / wśród zszarzałych zieleni [s.97]; innym razem jako wyraz wiary w życie – wartość samą w sobie: w rozpadlinie czasu polny kwiat / patrz kwiat roztulił życie [s. 35]; a czasem pragnieniem i uosobieniem szczęścia: a mnie się marzy droga w południe / las rozgorzały w jesiennej wiośnie / fioletowe sny fiołkowe [s.86]. Życie zaczyna się, a właściwie istnieje w zachwycie światem roślin. Czym bowiem są „Kręgowidy szare” – jak nie oddaniem w plastyce języka istoty piękna przyrody: Żółtozłocze łzawy / Twardolepkie mioduny / Kręgoliste mleczany / Żółtuńce cytrynne / Sękolite skrzypce / Odrętwy kwiatczane / Ciemień niebędny / Gwiezdna zielenica / Płaskuń się rozwidlił / Wilgoziem [s. 11]. Ta leśmianowska konwencja wspaniale oddaje warsztat poetycki Melanii, osadza jej pisanie w konwencji czasów w jakich żyła i podbija znaczenie współistnienia człowieka z przyrodą. Melania musiała mieć dojście do ogrodu, o którym wielokrotnie pisze: nocą ciężką od jabłoni / porzucam mokry ogród [s.89 i s. 94]. Dwa wiersze rozpoczęte tymi samymi wersami zastanawiają – a może miała swój wewnętrzny ogród, swoje miejsce w umyśle, do którego nikt inny nie miał dojścia?
Getto łódzkie przetrwało najdłużej. Jego rola ekonomiczna i liczba mieszkańców sięgająca 160 tysięcy Żydów[6] powodowały, że wywożono do obozu zagłady w Chełmnie początkowo jedynie dzieci i starców. Do Auschwitz-Birkenau trafili w 1944 roku tylko ostatni wywiezieni – w tym 1 sierpnia 1944 roku Melanii. Trzydziestotrzyletnia, schorowana, na noszach, słaba i bezużyteczna tego samego dnia trafiła do komory gazowej. Może o godzinie 17.00 gdy rozpoczęło się Powstanie Warszawskie… i może jej dusza udała się od razu do ogrodu gdzie słodko pachną pąkowia kokony [s.12].
Beata Patrycja Klary
[1] Por. P. Levi, Pogrążeni i ocaleni, przeł. S. Kasprzysiak, Wydawnictwo Literacki, Kraków 2007
[2] A. Rudnicki, Złote okna (1963)
[3] Edelman, I była miłość w getcie, Świat Książki, Warszawa 2009
[4] Podaję za: W. Sołouchin, Zielsko. Przeł. B. Reszko. Warszawa 1987, s. 56.
[5] Zob. K. Wyka, Główne dążności ekspresji artystycznej. [W:] Idem, Modernizm polski. Kraków 1968, s.175.
[6] F. M. Cataluccio, Niemalże brewiarz środkowoeuropejski, Znak, Kraków, 2012
——————————————————————————————————————
Beata Patrycja Klary
Getto naznaczyło wiersze Melanii Fogelbaum (1911-1940) wieloznacznie. Fogelbaum jako poetka inteligentna, wrażliwa na słowo, w kilku wierszach ukrywa wartości naddane w tropach trudnych, metaforycznych, zagadkowych. Siedzę i myślę nad trzema wierszami, w których uderzyło mnie wielostronne zagęszczenie przestrzenne. Postaram się poruszyć w tych przestrzeniach, szukając kluczy, które Melanii w nich zostawiła.
Czarne malwy pachniały w tańcach św. Witów [s.45]; podusiły się dzieci czerwonych św. Witów [s.71] w czarnej tępej szubienicy czerwone Wity [s.71]. Święte Wity – a może raczej Święty Wit, patron aktorów, aptekarzy, epileptyków i chorych nerwowo. Ten, który w imię swojej wiary poskromił lwa i został świętym. Patron Czech, Saksonii i wielu miast w Austrii czy Bawarii. W Serbii obchodzi się nawet Dzień Świętego Wita.
Owe tańce św. Witów to najczęściej metafora ruchów, jakimi odznaczają się chorzy na epilepsję i psychiczne załamanie. Pląsanie pojawia się nagle. Przypomina taniec z ruchem pląsawiczym, emocjonalne zaburzenia, natręctwa. Chory jest nadpobudliwy, nie może znaleźć sobie miejsca, odczuwa przymus aktywności. Zastanawiam się, co może chorobę wywoływać, czy świat nieludzkiego getta, to dobry powód? Jak najbardziej. Czy Melania widziała, w tym mieście za drutami, ludzi w szaleńczych tańcach, czy świętych Witów było wielu? Pewnie tak, bo gdy oni tańczą: nad ulicą mruczy w wiatrakach / smutnych kominów błękitny wiatr [s.45].
Czarny kontra czerwony – te dwa kolory w wierszach Melanii są sobie przeciwstawne, a jednocześnie współistotne. W czarnym świecie rzeczywistości, zastraszonego umysłu, podeptanego mózgu czerwień stanowiła kolor kontrastujący, acz poprzez związek z krwią jeszcze bardziej pogłębiający czerń. To kolorystyka najlepiej oddająca grozę tamtego miejsca.
Poetka przy św. Witach umieszcza zawsze malwy. Nie sądzę, by był to przypadek. Podejrzewam, że symbolika czarnej malwy – w wielu podaniach podkreślająca piękno, czasem świadectwo przeszłości, a innym razem zapowiedź śmierci – nie była Fogelbaum obca. Spojrzeć warto choćby na wiersze, które Melania mogła przeczytać: Jana Bolesława Ożoga „Pozdrowienie prowincji”, Zofii Mrozowskiej „Szał kwiatów”, Marii Zientary-Malewskiej „Jesienne kwiaty” czy Tadeusza Micińskiego „Białe róże krwi”. Liryka ukryta pod postacią kwiatów w polskiej poezji stała się niemalże obowiązkowa u początku wieku XX. Z tego bogactwo i różnorodność poetyckiej przestrzeni Melanii korzystała świadomie. Mamy więc tutaj przestrzeń mitologii religijnej, przestrzeń symboliki roślinnej oraz symboliki koloru.
Zastanawia mnie jeszcze powiązana z tym przestrzeń dzieła sztuki. Fogelbaum pisze: krwawe Ofelie [s.71], Falują jak czerwone Ofelie supły kwiatów stężałe z pożądań [s.72]. To niczym opis olejnego obrazu Johna Everetta Millaisa powstałego w 1852 roku. Zainspirowany postacią Ofelii z Hamleta Wiliama Szekspira obraz przedstawia śmierć bohaterki w toni wodnej. Obłąkana bohaterka popełnia samobójstwo. Ale Ofelia to przecież uosobienie wrażliwości i bardzo delikatnej konstrukcji psychicznej. Dziewczęta w getcie był właśnie takimi Ofeliami – zaszczute, zastraszone, nie umiały radzić sobie z zastaną rzeczywistością. Jedyną ich reakcją jest bierność i poddanie się woli losu. Już nie pomoże nie pomoże [s.71] – Ofeliom przyjdzie umrzeć gdy uznają, że w tym świecie getta nie ma dla nich miejsca, że nie są w stanie sobie poradzić, że nie sposób żyć w ciągłym głodzie, bólu i strachu. Wiadomo, że Melania była duchową i kulturalną liderką grupy młodzieży w getcie, która zbierała się w małym pokoju na poddaszu, słuchała muzyki i recytowała wiersze. Ile z jej koleżanek stało się czerwonymi Ofeliami, nikt nigdy się nie dowie, ale wstrząsający obraz takich postaci zostanie z nami na zawsze jako ewentualność, trop interpretacyjny, metafora poetycka.
Beata Patrycja Klary
—————————–
zobacz także: Międzynarodowy Dzień Pamięci o Ofiarach Holokaustu 2014
oraz stronę MELANII FOGELBAUM
stronę I Kaliskiego Tygla Kulturowego
i stronę Rozmark Cafe
—————————
Anna Baśnik
List Chany do kuzynki Meli Fogelbaum
datowany na 10 listopada 1939 roku
Kalisz. Ulica Złota.
Melu, nazwijmy rzeczy po imieniu.
Tej ulicy już nie ma. I nas nie ma. Przetrwają może
ślady mezuz na odrzwiach. A i to – nic pewnego.
Dziś zamurowano okna a drzwi otwarto na nicość.
Getto. To nowe słowo obracamy w ustach jak kamyk,
który rani, ale nie można go wypluć.
Czy wciąż układasz wiersze? Pewnie tak,
coś trzeba robić, by nie oszaleć.
Choć drugiej strony, po co nam teraz zdrowe zmysły.
Napisałam Ci, że gdybym mogła wybrałabym las
i jasną piaszczystą drogę. Zbyt szybko uwierzyłam,
że cierpkość nocy kiedyś się skończy.
Przynajmniej dla nas. Marzymy
o pocałunkach i męskich dłoniach pod sukienką.
Stłuczmy wszystkie szklanice. Mazeł tow!
Ale nie. To się nie uda. Pobożne życzenia
nie osłonią od węży, jaszczurek i mroku.
Chyba nie wyślę ci takiego listu. Ukryję
razem z zapisem twoich wierszy. Czuję że tak trzeba.
Może przetrwają pod gruzami.
—————————————
List Melanii Fogelbaum
Iza Fietkiewicz-Paszek
dla M.P.
Więcej już nie wypiszę, choć nic przecież nie jest skończone i wciąż rodzą się słowa.
Czuję się słabo, jadę do mamy, na Waikiki. Zeszyt ukryłam bezpiecznie.
Musi minąć zawierucha, sny kamienne i wiele lat, musisz się narodzić,
spojrzeć w żużle moich oczu, pojąć, że jeszcze się ze mnie nie wyziera śmierć,
chociaż nie zmienię już żadnej puenty,
wszystko przesądzone. Mam 33 lata, mam niedokończone wiersze, mam umrzeć.
Ty masz się pokaleczyć odgarniając gruzy.
Jestem tu w samym środku lata i w środku mojego miasta, nie mogę napisać,
że jestem w środku życia. Mogę tylko liczyć na to, że mnie odnajdziesz, uwolnisz
wszystkie niewypowiedziane słowa;
poza nimi nie będzie już nic. Może kilka zdjęć, ważnych dla czułości, dla snów,
dla chwili, w której stracisz wiarę, a ja nie będę umiała ci jej przywrócić
ruchem zasłonki, skrzypieniem schodów.
A może to wszystko jest w zgodzie z planem? Każdy koniec, moje gruzy, twoje
przeczucia, nieskończoność wierszy? Może naprawdę muszę już jechać,
żebyś mógł przejść przez te drzwi, nie wrócić.
6/8 stycznia 2013