Radecki 19.02.2011

zwiersz się z nami pod wieczór – Ludwik Perney (Marek Radecki)

zaproszenie

radecki

19 lutego 2011 odbyło się w Cafe Lawenda w Kaliszu spotkanie z  MARKIEM RADECKIM VEL LUDWIKIEM PERNEYEM, poetą, bywalcem himalajskich szczytów, mieszkańcem Podbeskidzia, autorem książki poetyckiej pt. „Mięsopust” (2010). Spotkanie prowadziła Anna Ordon, a wierszy słuchaliśmy w interpretacji autora oraz Włodzimierza Garsztki i Macieja Michalskiego.

Radecki reportaż

relacja Jacka Kukrowskiego:

Wszystkie drogi prowadzą do… Kalisza (Mięsopust w Łyżce Mleka)

Kiedy czas jakiś temu jechałem po raz pierwszy na wieczór autorski organizowany przez kaliską Łyżkę Mleka przyciągnęła mnie tam twórczość poetki, którą podziwiam od dawna (Teresa Radziewicz). Tym razem nie było inaczej: Marek Radecki i Ludwik Perney to autor/zy, którego/ych twórczość śledzę od dawna i bardzo sobie cenię.

Ha, i tu pojawia się temat pozornie poboczny – ze Stowarzyszeniem Promocji Sztuki Łyżka Mleka, spotkałem się stosunkowo niedawno. Zaskoczyła mnie niezwykle profesjonalna organizacja i oprawa spotkań oraz serdeczność osób zaangażowanych w każde z poszczególnych wydarzeń, do tego zaskakująco duża frekwencja na wieczorach autorskich, entuzjazm odbiorców, a przede wszystkim sami autorzy – jak dotychczas znakomici, mający sporo do powiedzenia pięknym językiem. To niezwykle rzadkie połączenie. Warto, stanowczo warto śledzić co się będzie w Łyżce Mleka działo (najbliższe plany bardzo ambitne!). to dowód na to, że i w mniejszych ośrodkach można znaleźć ciekawy pomysł na przyciągnięcie publiczności do tak trudnej dziedziny, jaką jest poezja. Oczywiście miejsca takie jak Łódź, Kraków, Poznań czy Warszawa odgrywają swoją niebagatelną rolę. Jak widać jednak i w mniejszych ośrodkach (oprócz wspomnianego Kalisza wymienię choćby Wrześnię, Miłosław, czy Gniezno ze swoimi „Zeszytami Poetyckimi”) dzieje się sporo dobrego.

Wróćmy jednak do wieczoru Marka/Ludwika. Jak sam/sami o sobie mówią: Ludwik Perney – genotyp obecny od 1976 w Marku Radeckim. To prawdziwie twórcze połączenie. Poddając się bez walki lekturze debiutanckiego tomiku „Mięsopust” zauważa się tu i ówdzie przewagę Marka, by za chwilę do głosu doszedł Ludwik. Ten dualizm autorski pomieszczony wprawdzie w jednej osobie nadaje dodatkowego smaku dokonaniom poetyckim obydwu panów.

Dla wygody piszącego przyjmijmy, że podczas wieczoru autorskiego wiersze własne oraz Ludwika czytał wyłącznie Marek. W czytaniu uzupełniali obu panów panowie Włodzimierz Garsztka i Maciej Michalski. Gdybym miał wpływ na organizację spotkania, wolałbym czytanie wierszy w wykonaniu samego autora! Interpretacja w wykonaniu panów Włodzimierza i Macieja wprawdzie bez zarzutu, lecz Marek Radecki należy do tej grupy poetów, którzy potrafią świetnie przedstawiać własne wiersze – tutaj prezentacja wierszy przez autora porywała, wywoływała głębokie emocje wśród czytających. Zaproszeni do wspomożenia w czytaniu panowie, mimo swojego niewątpliwego profesjonalizmu, byli zaledwie tłem do przemyślanej i prawdziwej demonstracji historii ukrytych w „Mięsopuście”. Miałem kiedyś zaszczyt i niewątpliwą przyjemność prowadzenia wieczoru autorskiego Marka w Poznaniu – już tam zauważyłem jak potrafi porwać publiczność nie tylko swoją poezją, ale również (to przecież niezwykle ważne) prezentacją własnych wierszy: sposobem artykulacji, rozkładaniem akcentów czasem w zaskakujących konfiguracjach, subtelnym rozbudzaniem emocji.

A wiersze? Podczas wieczoru Marek prezentował utwory głównie z debiutanckiego tomu (co zrozumiałe). Zaskoczył jednak wszystkich premierowymi wykonaniami nowych wierszy.

Sam „Mięsopust” podzielony na cztery części, prowadzi nas od mitycznych krain spoza granic poznania, sięga czasów prekolonialnego dzieciństwa, albo jeszcze dalej – kiedy tylko wyobraźnią, albo opowieściami przodków możemy doświadczać minionych czasów. Prowadzi poprzez namacalne wręcz tu i teraz – bolesne doświadczanie rzeczywistości, ciosanie, wręcz ostrzenie charakteru, czy nabywanie dystansu do otaczającego świata, i znów poprzez tu i teraz w podróży, czyli konfrontację z innym, z pozornie obcym, w którym jak w lustrze można odnaleźć samego siebie. Prowadzi aż po rozłożenie skrzydeł i swobodne szybowanie w kierunku miejsc, do których być może zmierzamy niechcący, których czasami boimy się, ale które to miejsca pociągają smakiem nienazwanej tajemnicy. Co nas tam pociąga? Grzech? A może sama obecność tychże miejsc i zjawisk, do których nie każdemu wolno się zbliżyć? Wszystko to, wszystkie te nasze strachy wydobywa Marek z czytelnika niejako poza jego (odbiorcy) wiedzą, umiejętnie wodzi nas na pokuszenie tak w sprawach dobrych, jak i w mrocznej części naszej chęci poznawania. Czasami arbitralnie rozstrzyga o losie bohatera, o którym pisze, czasami zaś pozwala mu na daleko idącą wolność w podejmowaniu suwerennych decyzji. Sprowadza siebie, czyli autora, do roli zwykłego zapisywacza, a obowiązek upatruje w dyskretnej notacji samych zdarzeń, by za chwilę wpaść w sam środek wiru zjawisk, które go porywają, a wraz z nim niczego nieświadomych odbiorców. No i na sam koniec debiutanckiego tomu uciekł wiersz, koło którego od dawna nie potrafię przejść obojętnie: „Kwasoród” – przeczytany również na wieczorze w Kaliszu. O tym wierszu nie sposób pisać bez emocji. Porusza on struny, w których istnienie wielu wątpi, w trakcie lektury utworu z odbiorcami dzieją się rzeczy niezwykłe. I to było właśnie widoczne podczas kaliskiego wieczoru.

Śledźcie kochani miejsca, do których ze swoimi wierszami zawita Marek/Ludwik, znajdźcie chwilę na zaznajomienie się z jego (ich) poezją, dajcie się uwieść, albo zaprzedajcie im cokolwiek tylko zechcecie – warto!

No i na koniec sama Łyżka Mleka – to świetni ludzie robiący sporo dobrego dla poezji i nie tylko. Jeśli czas pozwoli warto zaglądać na imprezy przez nich organizowane.

Poleca kukor 🙂

Jacek Kukorowski