Eligiusz Kor-Walczak

Zdarzyła się legenda. Anna Tabaka i Maciej Błachowicz

Pisarz, poeta, autor wielokrotnie wznawianych kaliskich legend i baśni zapisanych w literackiej formie, Eligiusz Kor-Walczak, był człowiekiem skromnym

Nie było nam dane poznać Pana Eligiusza. Całą wiedzę o nim czerpiemy z jego książek, fotografii i kilku wspomnień. Możemy się pomylić albo przesadzić w fantazjowaniu. Niech, łaskawie, będzie nam darowane. Wiemy, że miał bujną jasną czuprynę, że chodził po ulicach Kalisza swoim traktem trochę nieobecny, trochę zamyślony. To na pewno się zgadza. Dzieci Pana Eligiusza wspominają, że ich tata miał zwyczaj wiązania supełków na chustce, kiedy żona Feliksa wysyłała go do sklepu. Taki nieprawdopodobnie staroświecki, wzruszający sposób. Niestety – nieskuteczny. Supełki supełkami, ale w głowie przed sklepową ladą brakowało informacji, co właściwie one oznaczały. I do domu trzeba było wracać z pustą siatką. Niech sobie inni mówią, co chcą, ale my jesteśmy pewni, że właśnie drobne słabości najlepiej świadczą o człowieku i dużo, bardzo dużo o nim mówią.

Kamfietki

Urodził się w Kaliszu 1 grudnia 1913 r., to także pewne, choć w oficjalnych biogramach najczęściej odmładzano go o 13 dni. Pomyłka brała się z przesunięcia między kalendarzem gregoriańskim i juliańskim, obowiązującym w carskiej Rosji oraz na terenach jej podporządkowanych. Data przyjścia na świat miała istotnie zaważyć nad losami chłopcami. Po wielu perypetiach bezpośrednio przed wybuchem I wojny światowej rodzice przyszłego pisarza żyli we własnej kamienicy przy ul. Lipowej. Jeszcze w 1914 r. wydawało się, że dla rodziny nadeszły lepsze dni. Nadzieje na spokojne życie zniszczyło sierpniowe bombardowanie Prusaków. Cudem uratowani od stracenia na środku ulicy przez niemieckich żołnierzy Walczakowie wraz z dziećmi rozpoczęli długą podróż-ucieczkę. Przedostając się przez Opatówek, Warszawę, Moskwę, Smoleńsk znaleźli się na Syberii. W pamięci malucha zaczynają się osadzać obrazy. Jest zima. Jestem u Lepinów [zaprzyjaźnionej rodziny Łotyszów]. W czasie gdy miano mnie odprowadzić do domu, rozszalała się zawieja śnieżna, zatrzymano mnie więc na noc. Spałem z Wołodią [synem gospodarzy]. Gdy obudziłem się rano, między łóżkiem a oknem stało zielone, pachnące drzewko ubrane w różnokolorowe cukierki, pięknie zwane po rosyjsku „kamfietkami”. Nigdy nie wiedziałem takiego świerczka w mieszkaniu i nigdy takiej ilości cukierków – napisze po latach Eligiusz Kor-Walczak w swojej autobiografii „Zdarzyło się życie” (1999). Oczywisty, wynikający z charakteru tej prozy jest osobisty ton książki. Co innego ją wyróżnia – szczególna skromność narracji. Krytycy literatury w tym miejscu użyliby swoich sztuczek, nam przypomina ona uczciwą, dobrze obmierzoną relację z życia ciekawego. Nie ma w niej gorączki, ekscytacji, tego wszystkiego, czego dzisiaj poszukują „kolekcjonerzy wrażeń”. Na kartach zostały obrazy wspomnień widziane po latach, kiedy spoza emocji zaczyna się wyłaniać klarowny zarys całości.

Zatem urodzony 1 grudnia 1913 r., miał w przyszłości zostać pisarzem. W tym czasie w mieście nad Prosną stała jeszcze wielka, pięciokopułowa cerkiew. Nie tylko dlatego, ale przede wszystkim z powodu syberyjskich przeżyć i spotkań z wieloma kulturami w kaliskim domu pisarza zawsze paliła się lampka przed ikoną. Cerkiewka, która w latach międzywojennych została zbudowana w parku z materiału uzyskanego z rozbiórki pierwszej prawosławnej świątyni miasta, powróci w wierszu Pana Eligiusza.

Drogi

Do książek zwracał się instynktownie. Nie był wybijającym się uczniem, tylko z języka polskiego i rysunków zawsze się wyróżniał. Pierwszego czytelniczego „oszołomienia” doznał nad „Dziadami” Adama Mickiewicza, kiedy broniąc się przed nadmiarem wrażeń wyskoczył z wysokości ponad dwóch metrów z okna zamkniętego pokoju prosto na ulicę. Rzecz działa się w Opatówku, już po powrocie rodziny z tułaczki, skąd pochodziła mama naszego bohatera. Latające zaś o zmroku wokół starego pałacu [dom Fiedlerów, właścicieli fabryki sukna] nietoperze, zawsze potem kojarzyły mi się przenikliwie z genialnym mickiewiczowskim dramatem. Dwa lata nauki w kaliskim Gimnazjum im. Adama Asnyka upłynęły na dalszym czytaniu, zmaganiach z matematyką i walką sam na sam z kompleksami „chłopaka z prowincji”. Do miasteczka nad Trojanówką będzie wracał. Przez lata drogę z Kalisza do domu pokonywał zwyczajnie, na rowerze, w przyszłości Opatówek skryty pod tytułem „Miasteczko róży wiatrów” użyczy realiów powieści wydanej w 1993 r.

Wrażliwość na słowo pisane prowadziła Pana Eligiusza to ku zecerstwu (szkoła w Sieradzu), to ku pracy w redakcji. W 1932 r. trafił do ważnej dla badaczy miasta nad Prosną „Gazety Kaliskiej” braci Józefa i Antoniego Radwanów. Praktykę rozpoczynał od zbierania rozrzuconych na podłodze czcionek, a kończył jako współpracownik i przez jakiś czas redaktor odpowiedzialny. Dokształcając się w systemie wieczorowym, małą maturę uzyskał w Gimnazjum im. Tadeusza Kościuszki na rok przed wybuchem kolejnej wojny. Dopingowany przez Józefa Radwana był już wtedy po swoim prasowym debiucie na łamach „Ekspresu Łódzkiego”.

Debiut dla Pana Eligiusza znaczył zupełnie coś innego. Myślał o książce. Kiedy po opublikowaniu w 1969 r. opowiadań „Czas wiosennej mgły” otrzymał legitymację członkowską Związku Literatów Polskich z podpisem samego Jarosława Iwaszkiewicza, poczuł satysfakcję.

Kalisz

Zamknąłem swą twórczość w kręgu tematyki kaliskiej. Chciałem być piewcą mojej małej ojczyzny. Chciałem pokazać jej piękno, z którego dumna byłaby także moja duża ojczyzna – Polska (…) – mówił w wywiadach. Udzielał ich niechętnie, zamknięty w swoich przemyśleniach i swoim losie. Pozostawił osiem tytułów: opowiadania („Czas wiosennej mgły”, „Srebrne trawy. Opowiadania kaliskie”), dwa tomiki wierszy („Pejzaż ze Starym Miastem”, „Ulice kaliskie”), powieść („Miasteczko róży wiatrów”), wymienioną już autobiografię i zbiory legend. Było odwrotnie. „Baśnie i legendy kaliskie” wydane w 1976 r. pojawiły się niemal na początku drogi jako drugi z książkowych tytułów autora. Pozycja niepoważna? Arcypoważna. Podane w literackiej formie opowieści lokalnych bajarzy zostały tym samym skodyfikowane; zapisane, stały się prawdziwsze albo i najprawdziwsze. Po wiekach musiał nad Prosną pojawić się ktoś kto potrafił słuchać, czytać wnikliwie i wyłuskiwać z „odmętów czasów” niezwykłe historie. Pisarz dołączył do swojego dzieła źródła i komentarze; bardzo często używa formuły „według wersji zasłyszanej”, ale dodaje także spis prac historyków i etnografów (Oskar Kolberg, Krzysztof Dąbrowski, Adam Chodyński, Józef Raciborski), którzy stali się dla niego inspiracją. Dzisiaj gdy ktoś chce posłuchać miejscowych starych opowieści, wyjmuje z półki „Baśnie i legendy kaliskie” – to takie proste. Ale najpierw ktoś inny musiał je napisać. Jak ważny okazał się ten zbiór w twórczości autora, pokazują kolejne wznowienia. Jest on cenny przede wszystkim dla kaliszan, bo nic tak „czarownie” nie opowiada o przeszłości miasta jak legenda. Pseudonim Kor dodany do nazwiska także, wydaje się, powstał z pewnego „oczarowania”, tym razem siłą słowa i artystycznej kreacji.

Miasto pisarza

Pisarstwo, przynależność do świata ludzi pióra traktował z powagą ludzi roztropnych. Będąc już schorowanym człowiekiem, Pan Eligiusz z trudem wykrzesywał siły, zmuszając się do aktywności. Któregoś dnia zdecydował, że mimo wszystko pojedzie na spotkanie w związku literatów. Do swojego najstarszego syna, znakomitego badacza i znawcy książek Krzysztofa Walczaka, powiedział wtedy: Jedźmy, bo w końcu mnie stamtąd wyleją….

Po śmierci Eligiusza Kor-Walczaka w 2000 r. Maciej Maria Kozłowski napisał: I nie spotkawszy go będę już myślał o jego książkach, które cierpliwe będą uczyły czytelników kolejnych pokoleń serdecznych uczuć do małej, rodzinnej kaliskiej ojczyzny. Najbliższej. Warto czytać.

Eligiusz Kor-Walczak

Cerkiewka w parku

Bizantyjska świątynko tęskniąca codziennie

Do uroków dalekich obcego krajobrazu

Pod jego brzozami nie staniesz ni razu

Uwięziona w topolach tkwić będziesz niezmiennie

Złotem ikon kapiąca świecami

Kadzielnianym dymem uderzasz do głowy

Czapkąś monomacha i snem Jakubowym

Czyimś bladym uśmiechem i czyimś łzami

Z tomu „Pejzaż ze Starym Miastem” (1982)

Eligiusz Kor-Walczak – Aneta Kolańczyk (audio)

Audycja z autorskiego cyklu Anety Kolańczyk pt. „Nasze kulturowe dziedzictwo” emitowanego od III 2003 do I 2005 przez Katolickie Radio Diecezji Kaliskiej „Rodzina”. Czyt. Aneta Kolańczyk i Janusz Wysogląd. link do audycji na stronie asnykowskiej fonoteki

 

Eligiusz Kor-Walczak – Aneta Kolańczyk


Kor-Walczak urodził się 1 grudnia 1913 roku  w dzień świętego Eligiusza, patrona złotników i jubilerów, przyniósł, więc sobie to rzadkie i piękne imię, choć w jego metryce figuruje inna data urodzin. W autobiograficznej książce Zdarzyło się życie tak pisze o tym fakcie: W metrykę wpisano mi dzień 14 grudnia, gdyż ojciec zgłaszając to wydarzenie do księgi urodzeń pomyłkowo podał datę urzędową według kalendarza prawosławnego o trzynaście dni późniejszą.

Przyszedł na świat w Kaliszu, mieście, które jeszcze wówczas nie przeczuwało, że za parę miesięcy kaprys historii z twarzą pruskiego majora obróci je w perzynę, kończąc na zawsze pewną epokę. Rodzice Eligiusza nie od razu podjęli decyzję o ucieczce z miasta. Przenieśli się tylko ze swojego domu przy ulicy Lipowej, do domu Józefa Walczaka, brata ojca Eligiusza, znajdującego się kawałek dalej na tej samej ulicy. Kiedy jednak  niszczycielska siła kul i ognia zaczęła zbierać żniwo również na Lipowej nie mogli dłużej zwlekać. Pod osłoną nocy z maleńkim Eligiuszem i niewiele starszym Józiem rozpoczęli swój exodus długi i mozolny, bo wiodący aż w bezkresy Syberii.

Literacko przetworzone reminiscencje z tego okresu zawarł Walczak w tomie opowiadań pt. Czas wiosennej mgły. Była to jego debiutancka książka, wydana w roku 1969.

Do kraju Walczakowie powrócili w 1922 roku i zamieszkali w Opatówku. W 1929 roku Eligiusz rozpoczyna naukę w Kaliskim Gimnazjum im. Adama Asnyka, szkole o znakomitej  renomie i takich samych tradycjach.

Wspomina ciepło księdza Bolesława Osadnika i matematyka Teodora Botnera,  z nieco mniejszą sympatią mówi o innym nauczycielu matematyki, Karolu Kuczewskim i o poloniście Stanisławie Nowosielskim, surowym pedagogu, który niczym Zeus Gromowładny ciskał spojrzeniem przenikliwych oczu. Bałem się tego człowieka. Nigdy się nie uśmiechał. Miał w sobie coś niesamowitego napisze po latach Eligiusz Kor – Walczak.

Z asnykowskim okresem wiąże się pierwszy wyraźny trzepot serca, skierowany do uczennicy Żeńskiego Gimnazjum Anny Jagiellonki, niejakiej Sabki Ł.

Bohaterka Nocy i dni Agnisia Niechcicówna doznawała podobnych uczuć, ślizgając się z Krzysiem Łaskim na kogutku w parku. Na Eligiusza spadła moc pierwszego uczucia także podczas zimowej przejażdżki po stawie. Widać osławiony kogutek poruszył niejedno młode serce. Sabka Ł nie została jednak szczęśliwą wybranką na całe życie. Została nią znacznie później Feliksa Kruszewska, absolwentka polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego.

Fela, Felunia, Felutek jak Ją pieszczotliwie nazywał.

28 października 1946 roku w Kolegiacie św. Józefa w Kaliszu Eligiusz Walczak i Feliksa Alicja Kruszewska przysięgli sobie miłość aż do śmierci. Przysięgi dotrzymali.

Wróćmy jednak do czasów wcześniejszych. Po dwuletnim pobycie w Gimnazjum im. A. Asnyka, Walczak przerywa naukę. Wielki światowy kryzys ekonomiczny nie oszczędził także i Polski, ojciec Eligiusza traci pracę, nie stać go na opłacanie dodatkowych lekcji matematyki, z którą syn nie daje sobie rady, trzeba rozejrzeć się dla niego za jakąś inną szkołą. Wybór pada na prywatną Szkołę Zawodową prowadzoną przez księdza Brzezińskiego w Sieradzu, przygotowującą do zawodu drukarza. Gimnazjum kończy Walczak później w systemie eksternistycznym.

W roku 1932 rozpoczyna pracę jako zecer w drukarni Gazety Kaliskiej, mieszczącej się przy Alei Józefiny w domu Józefa i Antoniego Radwanów, a w 1938 roku w biurze notarialnym Karola Łodzi – Wyganowskiego, gdzie zatrudniony jest w charakterze pomocnika.

W czasie drugiej wojny światowej spędza trzy lata na robotach w Niemczech. W miejscowości Habelschwert ( dziś Bystrzyca Kłodzka) pracuje najpierw w dużym gospodarstwie przy bydle i koniach. Wychowany w mieście Eligiusz nie daje sobie rady, ponadto boi się koni. Oddano, więc go do mniejszego gospodarstwa należącego do burmistrza Baumgartena.

Burmistrz był starym, przyzwoitym Niemcem, nie wierzącym w ostateczne zwycięstwo hitlerowskiego Reichu pisze Walczak w powieści Zdarzyło się życie, dalej dodaje jeszcze:

W pole, które tworzyły stoki wzgórza wyjeżdżałem nie koniem, a wołkiem dużym, mocnym i leniwym (…)

Z wołem zawarłem przyjaźń. Obydwu nam się nie spieszyło pracować na pomyślność Hitlera.

Od wczesnych lat chłopięcych Eligiusz marzy o pisarskim rzemiośle. W audycji zatytułowanej Paleta mojego życia czyli opowieści świąteczne Eligiusza Kor – Walczaka wyemitowanej w radiu Centrum 25 i 26 grudnia 1994 roku, zrealizowanej przez Andrzeja Zmyślonego Walczak mówi: Byłem wtedy uczniem trzeciej klasy szkoły powszechnej. Kupiłem nowy zeszyt, kupiłem ołówek i mając już gotowy tytuł zacząłem pisać. To miała być opowieść podobna do baśni o Jasiu i Małgosi. Oczywiście dopisałem tylko do połowy strony i dalej ani rusz. Tak naprawdę zacząłem pisać mając 22 lata. Napisałem do Expresu Łódzkiego takie małe opowiadanko Radio i świat. Wydrukowano je w dodatku dla młodzieży.

Mówi również o swoich pierwszych fascynacjach literackich i pierwszych związanych z nimi wzruszeniach, wspomina Chłopców z Placu Broni Ferenca Molnara, książki  Karola Maya i te już bardziej dorosłe fascynacje Żeromskim i Reymontem.

Nie opuszcza go głębokie przekonanie, że wytrwałością i ciężką pracą można osiągnąć sukces, ale oprócz tych cech Walczak ma coś jeszcze, talent, pokorę i ogromną miłość do rodzinnego miasta. Ta miłość sprawi, że stanie się najbardziej kaliskim pisarzem i na pewno temu miastu najwierniejszym.

Prowadzi nas Walczak w swej twórczości przez głębię dziejów w Baśniach i legendach kaliskich, kiedy to w miejscu dzisiejszego miasta szumiał bór odwieczny – puszcza dzika i ogromna. Przedzielony rzeką ciemny las ukazywał tu i ówdzie płaskie, zdradliwe polany ogromnych bagien.

Jakże bliska jest kaliszanom postać pięknej Dorotki, córki Starosty kaliskiego, historia jej nieszczęśliwej miłości i śmierć w jednej z piętnastu baszt obronnych miasta. Baśnie i legendy nie kłócą się z historią, zresztą wyczuwa się w nich doskonałą znajomość dziejów miasta i okolic, wiedzę rzetelną i głęboką, która pięknie i bardzo płynnie łączy się z fantazją.

W tym miejscu muszę wrócić do wspomnianej już audycji radiowej Paleta mojego życia, ostatni, siódmy odcinek wspomnień Eligiusza Kor-Walczaka nosi tytuł Moje przyjaźnie i miłości. W  tym odcinku właśnie wspomina Walczak swoją pracę redakcji Ziemi Kaliskiej, mówi o swoich przyjaciołach, skupionych wokół tego tygodnika, wspomina Władysława Kościelniaka, Mieczysława Lenia, Michała Płocińskiego. Dodaje jeszcze; Bardzo mi pomógł w zdobywaniu tekstów do legend pan Wacław Klepandy. Dużo, dużo mu zawdzięczam i bardzo dziękuję.

Wdzięcznie szumią też kaliskie Srebrne trawy. Wśród wielu opowiadań zawartych w tym tomie dwa są szczególnie warte przypomnienia Wesele panny Mani i Cukiernica.

Nie ma już innej  drogi jak zanurzyć się w to wszystko. Przede mną głęboka woda powie w pierwszym szczęśliwa panna młoda Maria Konopnicka. Czy rzeczywiście szczęśliwa? Coraz częściej nawiedza mnie ta obsesja zimna i starości. Na jakiej więc ziemi mam zbudować swe szczęście? Pyta w drugim tęskniący za miłością Adam Asnyk w obcym mu przecież do końca życia Krakowie.

Konopnicka i Asnyk, znani kaliszanie, jakże inni, pełni rozterek, niepokojów, lęku, wątpliwości. Tacy zwyczajni, ludzcy i przez to tak bliscy.

Jest jeszcze Pejzaż ze starym miastem, liryczny przewodnik po ukochanym Kaliszu.

 

Legendą prasłowiańską od prośniańskich borów

Wywodzisz swe istnienie miasto me rodzinne

W sinej mgle doliny jako grono winne

Leżysz wysrebrzone księżycem wieczoru

 

Dudnią mosty na rzece z pyłem dnia opada

Spowita w gwiezdny sztandar cisza przeogromna

Dzwoniąca zegarami i wiecznością wonna

 

W starym parku odwieczna włóczy się ballada (…) pisze Walczak w wierszu Miasto rodzinne, dalej prowadzi nas ulicami grodu nad Prosną, zwykle wieczorem albo nocą, bo cóż bardziej skłania do refleksji, cóż bardziej wywołuje wspomnienia niż rozgwieżdżone niebo? Noc dodaje im tajemniczości, a światła latarń otulające mury miękką peleryną tworzą atmosferę przytulną i miłą. Nikogo również nie trzeba przekonywać, że Kalisz nocą jest szczególnie piękny.

Niezwykły jest wiersz zatytułowany Szopen w Kaliszu. Fryderyk Chopin stawał na kaliskim bruku kilkakrotnie, ostatnie spotkanie grodu nad Prosną z genialnym kompozytorem nastąpiło w dniu 5 listopada 1830 roku. Stąd wraz z Tytusem Woyciechowskim wyruszył na podbój świata, nigdy już nie wrócił do kraju Zmarł w 1849 roku w Paryżu. Może, dlatego ostatnia strofa wiersza Walczaka tak bardzo porusza:

 

Żegnaj miasto gościnne zatopione w ciszę

Może mnie przypływ losów rzuci tu po latach

Stój stangrecie od parku jeszcze nokturn słyszę.

To serce Fryderyku i cały ból świata

 

Eligiusz Kor-Walczak zmarł 25 maja 2000 roku.

 

Artykuł ukazał się na łamach czasopisma Kalisia Nowa