POWRÓT DO KARCZEWSKIEJ: Listy do Seweryna

listy do seweryna

listyzapowiedz

Pierwszy tom z planowanego cyklu książek poświęconych Wandzie Karczewskiej pt. LISTY DO SEWERYNA. Premiera książki odbyła się 16 XI 2012 podczas II OGÓLNOPOLSKIEGO FESTIWALU POETYCKIEGO IM. W. KARCZEWSKIEJ.

FRAGMENTY KSIĄŻKI NA STRONIE LITERATEK

  PUBLIKACJA W KWARTALNIKU „ELEWATOR” /NR 1/2012/

104 - Kopia

Listy do Seweryna Wandy Karczewskiej – pierwszy tom planowanego cyklu pt. Powrót do Karczewskiej – są owocem kwerend archiwalnych odbytych w Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza w Warszawie. Całość nie tylko dokumentuje wieloletnią korespondencję Karczewskiej do Seweryna Pollaka, lecz także – usiłuje stać się zapisem wyjątkowej przyjaźni pisarskiej między autorką Wizerunku otwartego a mieszkającym w Warszawie literatem, poetą i słynnym tłumaczem poezji radzieckiej. Książka przedstawia wszystkie sto dwadzieścia dwa listy spisane i wysłane do Pollaka przez Karczewską w okresie od 1950 do 1987 roku, uzupełnione przedrukami recenzji powieści Karczewskiej z prasy literackiej: Odejścia (1959), Wizerunku otwartego (1963) i Głębokich źródeł (1973), a także aneksem listów pisarki do innych literatów polskich, w tym: do Romana Kołonieckiego (1946), Jerzego Andrzejewskiego (1958), Marii Danilewicz-Zielińskiej (1963-1977), Leona Gomolickiego (1970-1979) i Lesława Bartelskiego (1986-1990). W Listach do Seweryna udostępnione zostały także próby poetyckie Karczewskiej z lat 1952-53, dołączone do korespondencji z życzliwą prośbą autorki o ich ocenę i korektę. Dominują nad innymi wiersze deklaratywne i „wczesnorozrachunkowe”, również satyra polityczna: wśród innych m. in. poemat Dobranoc panowie! Inicjatorem wydania jest Stowarzyszenie Promocji Sztuki Łyżka Mleka,  a wydawcą Zaułek Wydawniczy Pomyłka. Patronat nad publikacją objęło Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza oraz ArtPubLiteratura. Patronat nad planowaną serią wydawniczą Powrót do Karczewskiej objęli: Prezydent Miasta Kalisza dr inż. Janusz Pęcherz oraz Fundacja Literatury im. Henryka Berezy. Publikacja została zrealizowana przy udziale środków finansowych z budżetu Kalisza – Miasta na prawach powiatu w ramach mecenatu nad kulturą.

 

Karol Samsel (1986), doktorant Wydziału Polonistyki UW, prezes Warszawskiego Koła Norwidologicznego. Doktorat poświęcił zbliżeniu twórczości Cypriana Norwida i Josepha Conrada do siebie. Poeta i krytyk literacki, autor sześciu tomów wierszy, w tym najnowszych: Manetekefar (2009), Dormitoria (2011) i AltissimumAbiectum (2012). Od 2011 roku pracuje nad monograficzną edycją Listów do Seweryna Wandy Karczewskiej. Laureat nagrody im. Władysława Broniewskiego (2010) i zdobywca statuetki im. Wandy Karczewskiej (2011). Jego wiersze zostały przełożone na języki bułgarski, serbski, czeski i słowacki.

zapraszamy także na stronę Wandy Karczewskiej

WANDA KARCZEWSKA – artykuł Karola Samsela w ArtPubLiteraturze i portret wrażeniowy Wandy autorstwa Krzysztofa Schodowskiego

————————————————————————————————————————-

list 113.

29 XII 1976 r.

Drogi Sewerynie,

nie odzywasz się ani słowem, nie wiem, co się z Wami, Warszawistami, porobiło, czy już tak utknęliście we własnych sprawach, że nie ma czasu na kilka słów do przyjaciół dalekich, ale wiernych? Ja przechodziłam przez ten czas ciągi losowe: w ubiegłym roku 8 miesięcy poantybiotykowej drożdżycy, potem 2 miesiące pakowania się i przeprowadzka, poprzedzone takim chodzeniem za nowym mieszkaniem, że koń by tego fizycznie i nerwowo nie wytrzymał; potem nagła i niespodziewana śmierć Stefana w Poznaniu, urządzenie pogrzebu i miesiąc likwidacji jego i naszych wspólnych papierów, bibliotek, rzeczy (podarłam 45 wiader, 5 dużych koszy – szpargałów), przewózka do Łodzi pozostałych rzeczy, potem prawie zawał, potem okropne zatrucie pestycydami, później 3 miesiące strachu przed operacją (albo wyłuskanie guzka, albo rozległa operacja piersi), zakończonego zwycięstwem natury, która sama zlikwidowała nowotwór, jak na razie bez śladu, a w końcu 23 listopada – wypadek, a raczej upadek na oblodzonej drodze na plecy i rąbnięcie w lód tyłem głowy. Wstrząśnięcie mózgu, stłuczenie mózgu i teraz ciągnąca się rekonwalescencja pod nadzorem lekarzy.

Wystarczy? Wystarczy.

Ale – postanowiłam (o ile to pomoże), że to już absolutnie dosyć! Nie życzę sobie. Chcę się zabrać do roboty literackiej. Nie tknęłam papieru piórem przez 2 lata – myślę o powieści. Ale na razie chcę sobie (przy mojej małej rencie ze starego portfelu) ułożyć budżet wznowieniami i dlatego muszę zwrócić się do „Czytelnika“ o wznowienie Głębokich źródeł. Tylko że tam podobno zaszły już duże zmiany, w których nie jestem zupełnie zorientowana. Czy mógłbyś z łaski swojej, przy dzielnej zachęcie Pani Żeni, wziąć pióro do ręki i objaśnić mnie, kto jest teraz kierownikiem działu przy współczesnej, po Sprusińskim, który jak mnie tu informował kto, przeszedł podobno do redakcji literatury obcej? Czy mógłbyś mnie także oświecić – jaką funkcję ma obecnie Ryszard Matuch, pani Szymańska, a z jakimi sprawami można, trzeba i powinno się zwracać do Dyrektora Bębenka? Mam ja bowiem zamiar wszcząć starania o włączenie Głębokich źródeł do tej przedłużonej „Biblioteki XXX-lecia“; kiedyś Sprusiński dał mi do zrozumienia, że to nie tylko od niego (od „Czytelnika“) zależy, ale że wpływ na to mają także inni, jakaś Komisja Zarządu Głównego. Zanim powstała Komisja, oddelegowana była do „Czytelnika“ do spraw „Biblioteki XXX-lecia“ p. Auderska, która podobno opowiedziała się 2 lata temu za zamknięciem listy książek wcielonych (wkrowionych albo wkonionych) do tej Biblioteki z tym, żeby książki raz wkrowione były stale wznawiane i znajdowały się na rynku. Wziąwszy pod uwagę, że w tejże Bibliotece znalazł się w Łodzi wydany jej Owoc granatu, było to opowiedzenie się za własną sprawą.

Jeżeli więc istnieje ta komisja – napisz, kto do niej wchodzi. I czy jeżeli pan Sprusiński nie jest skłonny włączyć moich Źródeł do tejże „Biblioteki“, czy nie byłoby sensu porozmawiać z dyr. Bębenkiem? Poradźcie, Pollaki, Wandzie, księżnej polskiej, która jeszcze wprawdzie nie leży w naszej ziemi, ale powoli się ku niej nachyla i coś tam chce mieć utrwalonego za sobą.

To jedno. Drugie, kto jest w „Czytelniku” od poezji, czy Ryszard? Mam wiersze jednej, bardzo utalentowanej młodej poetki, której muszę ułatwić debiut, ale poza Łodzią, bo łódzki debiut się mało liczy. Tu można wydawać, jak się ma już ustalone nazwisko, jak np. Gomolicki (wychodzą tu jego tzw. Dzieła Zebrane, namachał już coś z szesnaście powieści). Jeżeli Ryszard jest od poezji – spróbuję udać się do niego. Ale napisz, gdzie są jeszcze w Warszawie jakieś szanse dla naprawdę dobrej poetki, która kiedyś zajmie – sądząc z jej kilkudziesięciu obecnych wierszy, niezłe miejsce wśród naszych poetów. Dostała już wiele nagród na Konkursach dla Młodych, stypendium Borowskiego, bardzo pozytywnie mówił na jakimś sympozjum o jej wierszach Burek i Błoński. To jest Lucyna Skompska, 27 lat, pisze od 7-9 lat, tzn. od 20-ego roku swego życia.

I napisz, Sewer, koniecznie co u Was? Jak Żenia ze zdrowiem i swoją cierpliwością do życia i ze swym nader ciekawym pisaniem, jak Ty? Ty, Ty – masz dobrą opiekę i podporę w życiu! Że ja nie spotkałam takiego Żeni w swym życiu, tylko tkwię sama w nim jak kołek w rozebranym płocie.

Pewnie dlatego, dla roz(g)rywki weszłam do Zarządu naszego Oddziału (zanim wstrząsnął mi się mózg, który się rozleciał i nie było go komu sklejać), może mnie różne władze związkowe i niezwiązkowe o to prosiły, mnie – satelitę warszawskiej opozycji Zarządowej!!! Na domiar wszystkiego (złego) niemal zaocznie wybrano mnie wiceprezesem Federacji Związków Twórczych okręgu łódzkiego. Zaocznie, bo zgodziłam się telefonicznie na wpis na zastępcę członka Zarządu najwyżej, aby nie być za bardzo wplątaną w robotę, a jednak aby wejść, aby pisarze mogli tam przeze mnie pilnować swoich spraw. Ale stało się inaczej – i zobaczymy, ile mnie czasu, zdrowia i nerwów będzie kosztowało. Może jednak uda się w Domu Środowisk Twórczych zrobić coś dla „lyteratury“, poezji, dramatu – nie tylko łódzkiego, bo wszak nie zamierzam partykulować. Jest tam ładna salka z estradą.

Tyle byłoby wieści o mnie i pytań do Was, a teraz serdecznie Was oboje pozdrawiam. Napiszcie dużo, ale nie zupełnie o wszystkim, bo mi tu czasem ciekawscy sąsiedzi podbierają listy. Jestem tu „obca”, Komitet Domowy – to inna „skwera”, nienawykła np. do tego, żeby ktoś miał prócz urzędowej skrzynki pocztowej na dole, także skrzynkę do listów („gończych”) na drzwiach. Na pierwszym zebraniu Komitetu Domowego kazano mi zdjąć skrzynkę z drzwi, a gdy się zdziwiłam dlaczego, oświadczono kategorycznie: skrzynka Pani szpeci dom, nikt nie ma, tylko Pani, każdemu do listów wystarcza zbiorowa skrzynka pocztowa. Powiedziałam im, żeby rozejrzeli się po życiu, świecie i innych domach i zapytałam, gdzie Pan Prezydent Miasta ma wrzucić swój bilet wizytowy, gdy przyjdzie mnie odwiedzić i nie zastanie w domu. Trochę przygłupieli, ale dali mi w końcu spokój, ale jestem pod lupą. Komiczne raczej niż żałosne. Ale tu ładnie – 90% ciszy więcej niż na Kościuszki. 10% odliczam na bicie żony przez sąsiada z dołu, na tubalny głos głuchej babki krzyczącej, a nie mówiącej i na inne zarazy tego gatunku. Ale poza tym – fajowo!

 Wanda.

Będę w Warszawie dnia 15 I na zebraniu Komisji Socjalnej.

KOMENTARZ – KAROL SAMSEL

Stefan Drewicz zmarł 19 lutego 1976 roku w Poznaniu. Ostatnie lata życia spędzał, występując na deskach Teatru Polskiego w Poznaniu (w latach 1965-1973, później gościnnie – aż do śmierci) – grał role Laokoona w Achilleis (1968), Durejki w Pierścieniu Wielkiej-Damy (1970), Prezesa w Kordianie (1971). „Jest niewymuszony i wytworny w skąpym geście, charakterystyczny w chodzie, wiersz mówi znako­micie” – wypowiadał się na temat roli Drewicza w Mazepie Andrzej Władysław Kral (Szczecin 1957). W serii „Biblioteka Literatury XXX-lecia” partycypowały wydawnictwa warszawskie: „Czytelnik”, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Państwowy Instytut Wydawniczy i „Pax”, a także: Wydawnictwo Śląsk (Katowice), Wydawnictwo Łódzkie oraz Wydawnictwo Poznańskie. Wśród autorów cyklu znaleźli się m. in.: Tadeusz Nowak, Julian Stryjkowski, Bogdan Wojdowski, Jalu Kurek, Roman Bratny, Artur Sandauer i Władysław Machejek. Wśród powieści kobiet wyróżniają się wydania Przygód człowieka myślącego Dąbrowskiej, Fantomów Kuncewiczowej i Dymów nad Birkenau Szmaglewskiej – utworów Karczewskiej brak.

Irena Szymańska (1921-1999), w latach 1954-1959 pełniła funkcję redaktora naczelnego do spraw literatury polskiej Państwowego Instytutu Wydawniczego, dzięki niej w wydawnictwie doszło do premier dzieł Jarosława Iwaszkiewicza (m. in. Sława i chwała), Stanisława Dygata (Podróż), Mirona Białoszewskiego (Obroty rzeczy) i Witolda Gombrowicza (jedyne do 1989 roku wydanie Ferdydurke w Polsce). Od 1958 do 1976 roku pełniła funkcję zastępcy redaktora naczelnego „Czytelnika”. Tłumaczka dzieł Stefana Themersona i Georges’a Simenona. Autorka polskiego przekładu Upadku Cesarstwa Rzymskiego na Zachodzie Edwarda Gibbona. Stanisław Bębenek (1920-2003), w latach 1964-1967 objął stanowisko dyrektora programowego TVP, następnie – do 1971 roku – pełnił funkcję redaktora naczelnego Państwowego Instytutu Wydawniczego. Prezesem i redaktorem naczelnym „Czytelnika” został Bębenek w roku 1975, pozostał na stanowisku do 1989. Jabłko granatu Haliny Auderskiej (1904-2000) zostało wydane nakładem wydawnictwa „Czytelnik” w 1971 roku, w wydaniu z 1986 roku zostało wzbogacone jednozdaniową notą polecającą książkę: „wstrząsająca historia człowieka, który przeszedł gehennę wywożenia i zniemczania dzieci w ramach hitlerowskiej akcji Lebensborn, która odcisnęła się piętnem na jego dorosłym życiu”.

Lucyna Skompska (1949- ), debiutowała na łamach „Twórczości” w 1969 roku, w 1974 roku zaś opublikowała w wydawnictwie „Czytelnik” pierwszy tom wierszy pt. Miłość śmierć totalizator sportowy (funkcjonujący jako suplement nr 4 do „Nowego Wyrazu”). Po śmierci Karczewskiej otworzyła w „Tyglu Kultury” dział stałych felietonów zatytułowany Od róż do liter, których wspólny zbiór wydała w 2006 roku nakładem biblioteki miesięcznika. Laureatami stypendium im. Tadeusza Borowskiego byli poza Skompską także: Marta Tomaszewska (1967), Marianna Bocian (1970), Piotr Müldner-Nieckowski (1976) i Marian Kisiel (1989). Tomasz Burek (1938- ), krytyk literacki, historyk literatury, eseista, laureat nagrody im. Stanisława Piętaka w 1972 za tom krytycznoliteracki Zamiast powieści (1971) i nagrody „Życia Literackiego” w 1974 za Dalej aktualne (1973). W 1976 roku podpisał tzw. memoriał 101 przeciwko nowelizacjom konstytucji PRL. Jan Błoński (1931-2009), w latach 50. przedstawiciel krakowskiej szkoły krytyki literackiej Kazimierza Wyki (obok Ludwika Flaszena, Konstantego Puzyna i Andrzeja Kijowskiego). Fenomen „polskiego października 1956” opisał Błoński w tomie Zmiana warty (1961). Znany jako interpretator twórczości Marcela Prousta – autor szkicu literackiego Widzieć jasno w zachwyceniu (1965), a także jako badacz dzieła Witkacego – autor zbioru Stanisław Ignacy Witkiewicz jako dramaturg (1973).

KS

————————————————————————————————————————-

WANDA KARCZEWSKA NA Y-TUBE

m.in.

——————————————————————————————————————————

wstęp Karola Samsela, „Wszędzie są nożownicy…”

Polska kultura literacka lat 60. XX wieku pochłonęła Wandę Karczewską, a w ostateczności – przyczyniła się do kolapsu jej pisarskiej spuścizny. To ryzykowna hipoteza, lecz w części uprawomocniona, zwłaszcza dzięki ukazującym się właśnie na rynku wydawniczym listom pisarki do Seweryna Pollaka, poety i jednego z najwybitniejszych tłumaczy poezji radzieckiej w Polsce. W momencie publikacji Odejścia, tj. w 1959 roku, autorka Ludzi spod żagli wydawała się już posiadać pełnię twórczych predyspozycji. W części potwierdzał to odbiór krytyczny drugiej prozy autorki: Anka Kowalska i Marek Skwarnicki określali senny i imaginacyjny niby-utwór Karczewskiej mianem tzw. anty-powieści. Doprawdy, niewiele więcej pozostawało do zrobienia, aby uczynić Karczewską polską Nathalie Sarraute. Paralele musiały przecież nasuwać się same: wydanie polskie Portretu nieznajomego opublikował „Czytelnik” w roku wydania Odejścia. Utwór przetłumaczyła Zofia Jaremko-Pytowska, włącznie z przedmową Jean-Paul Sartre’a. Przypomnijmy jednak: Karczewska nie musiała wcale oczekiwać przekładu – znała język francuski w stopniu tak dalece rozwiniętym, że w 1957 roku przetłumaczyła skomplikowany i wielowątkowy dramat metafizyczny Georges’a Neveux, pt. Skarga przeciw nieznanemu, a następnie zaadaptowała go z mężem, Stefanem Drewiczem, na potrzeby Teatru Polskiego w Szczecinie. Mogła zatem znać nie tylko Tropismes Sarraute z 1938 roku, lecz także – wzorcowe dla stylu nowej powieści francuskiej La Jalousie Alaina Robbe-Grilleta z 1957 roku, przetłumaczone w Polsce dopiero w 1975.

Trudno sprecyzować, w którym momencie uznano pisarkę za „plebejskiego astrologa” – jak Stanisława Swena Czachorowskiego określił niegdyś Jan Marx – sytuując jej dzieła w grupie utworów sprowincjonalizowanych, hermetycznych i kobiecych. Niemałą rolę odegrała zapewne bezpardonowa filipika Zygmunta Grenia, który w „Życiu Literackim” z 6 października 1963 roku usiłował skompromitować temat joyce’owski obecny w trzeciej powieści pisarki, tj. w Wizerunku otwartym. „Komentarze typu alkowianego” – dowodził zjadliwie Greń – nie wymagają przecież tak rozbudowanej, literackiej koncepcji psychologicznej, stosowanie narzędzi strumienia świadomości staje się w tych realizacjach wyłącznie stylizacją, a nawet –  mącącym obraz ornamentem. Zarzuty Grenia powielił i zwielokrotnił Julian Rogoziński, którego w studium na temat Głębokich źródeł (1973) zastanawiał nieprzekonujący obraz męskiej sylwetki powieści Karczewskiej: ojca rodziny, Piotra Kamieniarza. Wątpliwość recenzenta mogła stać się źródłem istotnego sporu literacko-politycznego swoich czasów, o ile samej autorce książki stworzono by warunki do wygłoszenia odpowiedniej repliki. Piotr Kamieniarz nie był bowiem polskim modelem Colasa Breugnona – jak zarzucał Karczewskiej Rogoziński – lecz zgodnie z przesłaniem listu 111-ego, miał „stawać się nad-Breugnonem”: dziwacznym, tragikomicznym wyrazicielem i obrońcą „polskich nadziei roku 1970”. Ten skrzętnie maskowany aspekt ostatniej wielkiej sagi powieściowej Karczewskiej zauważył jedynie Stanisław Zieliński – wyimki właśnie jego recenzji postanowiła przedrukować pisarka w drugim wydaniu powieści (1982).

Nieporozumienia i stereotypizacje utworów prozatorskich autorki sięgają także Odejścia – które mogło dzięki rekomendacji Jerzego Andrzejewskiego zostać przeniesione na ekran, o którego wydanie w języku francuskim (czyli w języku Nathalie Sarraute i Alaina Robbe-Grilleta) mogła zabiegać Karczewska po powrocie z USA w 1961 roku – tyle wskazuje trop z listu 85-ego. W Polsce recepcja Odejścia podporządkowana została literze Ogólnopolskiego Konkursu Wydawnictwa Łódzkiego, edycji z 1959 roku, w której powieść Karczewskiej zajęła miejsce o dwie stawki niższe (IV) od lokaty Ucieczki Leona Gomolickiego (II). Zbieżność tytułów, a zarazem wzajemne reminiscencje tematyczne, doprowadziły do uznania dzieł Karczewskiej i Gomolickiego za utwory „bliźniacze”. Odejście okazywało się w tym ujęciu wyłącznie gorszą wariacją fabularną Ucieczki, czemu najsilniejszy wyraz dali Włodzimierz Maciąg i Bohdan Czeszko. Obaj zastosowali metodę zestawieniową: pierwszy w „Życiu Literackim” – zgodnie z werdyktem jurorskim – wpierw przeanalizował powieść Gomolickiego (nr 28/1959), następnie zaś utwór Karczewskiej (nr 30/1959); drugi oba studia zamieścił w tym samym numerze „Przeglądu Kulturalnego” (nr 29/1959).

Antypatia krytyki literackiej wobec pisarki ogniskowała się wokół krakowskiego środowiska „Życia Literackiego” i była związana, jak w liście 107. przekonywała Karczewska, z oskarżeniami o plagiat, które w 1958 roku 45-letnia autorka Czarnych koni skierowała pod adresem Stanisława Stanucha, twórcy opowiadania Przegnany z niebłahych powodów. Jeszcze w 1970 roku Karczewska utrzymywała tę samą opinię, przyznając Pollakowi: „zyskałam wielu wrogów – którzy mnie dosięgają w pismach, m. in. w <<Życiu Literackim>>, gdzie mój odwieczny wróg, Greń niszczy mnie od 20 lat swoimi i cudzymi rękami. Za co? Za to, że upomniałam się kiedyś listem do Machejka o to, że ich współpracownik, Stanuch, przepracował moje opowiadanie i ogłosił jako swoje”.

Dodajmy: Listy do Seweryna nie tylko ujawniają kulisy dramatu recepcji dzieł Karczewskiej, lecz także – artykułują nowe tajemnice pisarki. Spośród wielu nierozstrzygniętych do dziś kwestii, jedną z nich pozostaje problem zaginionego dorobku autorki Wizerunku otwartego. Czy Karczewska bowiem rzeczywiście, zanim podzieli „los Heleny Dunin”, złoży w 1985 roku – jak sugeruje w liście 115. – wszystkie swoje rękopisy w zbiorach Biblioteki Uniwersytetu Łódzkiego? Czy znajdą się wśród nich nieodnalezione do tej pory powieści Casus Joanna i Droga do Pensylwanii, o których tworzeniu wspomina pisarka w słowie wprowadzającym do Fugi z tematem miłosnym z 1974 roku? Wstępna kwerenda w BUŁ dowiodła jedynie obecności korespondencji Karczewskiej z pisarzami łódzkimi. Dalej: z jakich powodów pisarka usiłuje zatrzeć ślady swojego pierwszego małżeństwa ze Zbigniewem Jasińskim, legendarnym Kolumbem, którego wiersz Żądamy amunicji recytowany 24 sierpnia 1944 roku na falach radiostacji powstańczej AK „Błyskawica”, stał się najpopularniejszym wierszem powstańców Warszawy? O jego historię dopomina się od Karczewskiej Lesław M. Bartelski już w pierwszym liście do pisarki. Jeszcze wtedy autorka Fugi z tematem miłosnym chce zatrzeć wszystkie tropy łączące ją z Jasińskim, pierwsze informacje o małżeństwie „ludzi spod żagli” pojawiają się dopiero w słowniku biobibliograficznym Współcześni polscy pisarze i badacze literatury (1996). Wreszcie, w jaki sposób mógł w pięcioleciu 1945-1950 skrzywdzić Karczewską Stanisław Witold Balicki, skoro za równoważącą rekompensatę uznał on dopiero wysyłane dla pisarki przez 25 lat roczne stypendia twórcze? – Karczewska napomyka o tym na poły żartobliwie w liście 111-ym, przywołując prywatny list od Balickiego na temat Głębokich źródeł. Ostatniej, najważniejszej zagadki z tej książki najprawdopodobniej już nie rozstrzygniemy: kto w marcu 1964 roku zadzwonił do znajdującej się w stanie przedzawałowym Karczewskiej z fałszywą informacją o śmierci jej męża, Stefana? Do lat 80. Karczewska to wydarzenie wspomina, przywołuje spotkania z tą osobą – pochodzącą, jak wskazuje, ze środowiska łódzkiego: „Żyję tu pośród zbrodniarzy, pośród ścierw najgorszego gatunku, kiedyś powiedziano mi wręcz, że mnie można zniszczyć w ciągu trzech miesięcy, drugie chciało to zrobić jednym telefonem. Składam zeznanie na milicji, ale nie sądzę, by coś można było zrobić, dojść do czegoś. Seweryn, wszędzie są nożownicy, ale w takiej masie chyba nigdzie” – wyjawi Pollakowi Karczewska, nie panując nad emocjami w liście 96.

Serdecznie dziękuję moim studentom, którzy wspólnie ze mną podjęli się przepisania w Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza w Warszawie rękopisów listów Wandy Karczewskiej do Seweryna Pollaka:

Annie Gałaszewicz,
Marcie Górskiej,
Joannie Hyżej,
Bartłomiejowi Nawrockiemu,
Emilii Rucińskiej,

i Paulinie Staniszewskiej.

Karol Samsel
Ostrołęka, 29 września 2012 roku.
————————————————————————————————————————-

wprowadzenie Leszka Żulińskiego

Ta książka to przede wszystkim zbiór listów Wandy Karczewskiej (1913-1995) do Seweryna Pollaka (1907-1987). Listów pisarki do pisarza. Nie mamy wglądu w korespondencję zwrotną, czyli w listy Pollaka do Karczewskiej – może gdzieś przetrwały? Już to jednak, co zebrane w tej książce, wydaje się warte publikacji i lektury – zarówno z perspektywy wyznaczanej przez powinność ocalania dokumentów minionego życia literackiego, jak i przez wzgląd na portrety psychiczne obojga uczestników tej korespondencji, których nazwiska zapisały się w okresie kilku powojennych dekad i warte są przypomnienia.

Główną postacią tego zbioru jest Wanda Karczewska – jej życie, jej literacka rzeczywistość, jej twórcze starania i szamotaniny, które zawsze towarzyszą literackim biografiom.

Przypomnę, że Wanda Karczewska urodziła się w Wieliczce, gdzie spędziła pierwsze pięć lat życia, od 1918 roku mieszkała jednak w Kaliszu. Po ukończeniu szkół studiowała filologię klasyczną na Uniwersytecie Warszawskim. Debiutowała w roku 1931 jako poetka. W roku 1937 została członkiem Związku Zawodowego Literatów Polskich. W czasie okupacji musiała się ukrywać, gdyż hitlerowcy poszukiwali jej jako zagorzałej propagatorki polskości Gdańska. Po wojnie zamieszkała w Poznaniu, działała nadal w ZZLP przekształconym w 1949 roku w Związek Literatów Polskich (ZLP), związała się z poznańskim Teatrem Polskim, a jej dorobek powiększał się o prozę, krytykę teatralną, przekłady (głównie z literatury czeskiej i francuskiej) oraz książki dla dzieci. W 1952 roku przeprowadziła się do Łodzi; łączyły ją jeszcze związki z Poznaniem i Szczecinem, lecz właśnie Łódź stała się jej przystanią wieloletnią i ostateczną. Drukowała, wydawała, otrzymywała wysokie nagrody i laury, choć – zdaje się – nigdy nie weszła do „pierwszego obiegu” literatury powojennej, co obecnie stara się zrekompensować pisarce wierne jej miasto, Kalisz i działające tam Stowarzyszenie Promocji Sztuki „Łyżka Mleka”, które w roku 2011 zainicjowało coroczny Festiwal Literacki im. Wandy Karczewskiej. Także z inicjatywy tego grona entuzjastów powstała ta książka, której trud przygotowania wziął na siebie Karol Samsel.

Dla dokładnego zapoznania się z biografią pisarki odsyłam do czwartego tomu słownika bibliograficznego Współcześni Polscy Pisarze i Badacze Literatury. Tom ukazał się w roku 1996 (a więc rok po śmierci Karczewskiej) nakładem Wydawnictw Szkolnych i Pedagogicznych, a opracowany został – tak, jak i pozostałe tomy – przez zespół Instytutu Badań Literackich PAN. W tomie szóstym tegoż słownika znajdziemy także sylwetkę epistolograficznego interlokutora Wandy Karczewskiej – Seweryna Pollaka, znanego poety, tłumacza i eseisty.

Według przywoływanego biogramu kalisko-łódzkiej pisarki, jej dorobek to 28 pozycji autorskich oraz 5 książek przekładowych (z języków czeskiego i francuskiego). Przetłumaczyła Karczewska także kilka sztuk wystawianych na deskach teatralnych. Była związana z redakcjami kilku pism literackich, w tym z łódzkim tygodnikiem „Odgłosy”, dawnymi laty ważnym na polskiej, prasowej mapie literackiej.

Pierwsze swoje teksty Wanda Karczewska opublikowała w prasie w roku 1934, tak więc jej aktywność literacka toczyła się przez sześć dekad XX wieku. To szmat czasu – i to jakże burzliwego, zmiennego, towarzyszącego wielu zdarzeniom historycznym i przemianom ustrojowym.

Epistolografia zwykle bywa dokumentem epoki, nawet gdy bardzo prywatna. Z takim właśnie dziełem mamy do czynienia w tych listach. Pierwszy z ocalałych listów nosi datę 20 IX 1950 roku, ostatni – 8 XI 1987 (Seweryn Pollak zmarł w 45 dni potem). Korespondencja ta toczyła się więc przez 37 lat. Przypomnę, że obejmowała okres „polskiego stalinizmu” i socrealizmu, odnowy popaździernikowej, czyli „gomułkowszczyzny”, lat „gierkowskich” i w końcu – tej gorącej dekady lat 80-tych, kiedy ostatni przełom polityczny burzliwie zmierzał do swego spełnienia. Czasy trudne, momentami dramatyczne, jednak dynamiczne i arcyciekawe.

Mają one swoje echa w tych listach, jednak dalekie i wcale niedominujące. Pisanie Karczewskiej do Pollaka wiązało się z ich „wspólnotą literacką” i to jest główny timbr tej korespondencji. Jednak, jak już wcześniej wspomniałem, wymiana listów tego typu chcąc nie chcąc staje się obrazem epoki, jej echem i świadectwem.

Nie wiemy, jak i gdzie się poznali ani co zapoczątkowało ich zażyłość. Z listów Karczewskiej jednak jednoznacznie wynika, że Pollak był jej mentorem i „oknem na świat”; znalazła w nim przyjaciela, od którego nie tylko oczekiwała wymiany poglądów, lecz także pomocy w realizacji własnych ambicji literackich.

Sytuacja Wandy Karczewskiej nie była spektakularnie zadowalająca, ani też nie zaspokajała jej ambicji. Seweryn Pollak działał „w oku cyklonu” – w Warszawie był znany i ceniony, związany i ważnymi periodykami (m. in. z „Kuźnicą”, „Nową Kulturą”, „Opiniami”, „Przeglądem Kulturalnym”, „Współczesnością”, „Literaturą na Świecie”) i wydawnictwami (głównie z „Czytelnikiem”), zasiadał w zarządach ZLP i PEN Clubu, należał do pierwszej gildii „pisarzy wpływowych” (choć nigdy nie nadużywał swych możliwości i omijał ostre rafy ówczesnych karier). Tak więc, oprócz sympatii i przyjaźni, Wanda Karczewska miała także Pollaka za swojego mistrza i opiekuna. Byli w niewątpliwej zażyłości, która się umacniała. On był jej „szansą” – szansą na przebicie się przez gąszcz literackich galimatiasów i na forsowanie jej „autorskich interesów” w „omnipotencjalnej” Warszawie. Zdawała przyjacielowi sprawozdania z tego, co pisze i napisała, posyłała mu rękopisy nowych wierszy, zwierzała się z perturbacji translatorskich, z podejmowanych planów, prosiła, prosiła i prosiła o załatwienie spraw ważnych i mniej ważnych.

Lejtmotywem tych „petycji” są prośby o wstawiennictwo i przyspieszenie zalegających w wydawnictwach i pismach (np. w „Czytelniku” oraz „Twórczości”) jej propozycji autorskich. W Warszawie tłok – kolejki do druku i naturalna w takich sytuacjach dezynwoltura redaktorów, którzy obiecują, acz przeciągają niemiłosiernie spełnienie tych obietnic lub nawet mydlą oczy autorom, aby tylko odsunąć publikację „na później”. Prosiła też Karczewska Pollaka o „pilnowanie” jej spraw honoracyjnych, wynikających z publikacji (żyła w nieustannym wyczekiwaniu na wpływ wynagrodzeń). Radziła się w wielu kwestiach; czasami „zlecała” Panu Sewerynowi załatwienie spraw drobnych („…wysyłając dziś rano list do Ciebie, zapomniałam Cię prosić o kupno takiego samego jak ostatnio papieru. Tu jest, ale tylko żółty, a ja bym chciała wiersze do tomiku, brakujące, przepisać na takim samym. Ten arkusik, na którym piszę, musi Ci służyć za próbkę. Nie mam już ani jednej karteczki…”)i niezwiązanych z literaturą, jak np. monitorowanie reakcji na jej prasowe ogłoszenie o zamianie łódzkiego mieszkania na warszawskie… Dużo w tych listach takich właśnie „spraw do załatwienia”, choć także – wymiany poglądów, ocen i interesujących rozterek natury twórczej.

Pollak był prawdopodobnie zmęczony nieustannymi prośbami Karczewskiej. Z jej listów wynika, że pisał rzadziej niż ona, że zwlekał z odpowiedziami… Miał zapewne wielu takich „petentów” jak Pani Wanda, miał ważniejsze sprawy na głowie, nie mógł stale dbać o zaspokojenie jej oczekiwań. Ponaglała go. Prosiła, by jej nie zwodził, by nie zwlekał z dotrzymywaniem obietnic… Na przykład list z dnia 28 VIII 1956 zaczyna takimi słowami: „jeszcze raz próbuję do Ciebie pisać – nie wiem z jakimi szansami na odpowiedź. Obraziłeś się na mnie, listy nie dochodzą do Ciebie, czy rozleniwiłeś się znowu?” I wiecznie powtarza się to oczekiwanie, te wyrzuty o małe zaangażowanie Pollaka w jej sprawy i we wspólną korespondencję, czasami nawet połajanki za zaniedbywanie jej próśb. A on był po prostu bardzo zapracowany i rozchwytywany. Niewątpliwie jednak darzył ją sympatią i atencją; łączyła ich przyjaźń niekwestionowana.

Dużo w tych listach także spraw prywatnych. Karczewska miała sporo problemów ze zdrowiem, dużo jeździła po kurortach, bywała w Domach Pracy Twórczej, jeździła „za interesami autorskimi”. W ten sposób częściowo łagodziła swoje wyobcowanie i frustrację wyrażoną w słowach: „stałam się prowincjuszką…” (i to egzaltowane:„Napisz Serwer do mnie, powiej trochę wielkim światem…”). Nie cierpiała Łodzi, źle się tam czuła, próbowała przeprowadzać się i marzyła o Warszawie, która urastała do rangi „ziemi obiecanej”. Z tych starań nic nie wyszło. W liście z dnia 1 IV 1954 roku czytamy: „Do Łodzi nie chce mi się wcale wracać. Może przeniosę się na maj do <<Halamy>>, albo gdziekolwiek indziej. Jestem szczęśliwa, że tej łódzkiej bandy tu nie widzę”. Była coraz bardziej rozczarowana i zagubiona. Żaliła się dnia 15 IX 1957 roku: „Ze mną jest źle, bo jestem odcięta od życia. Nie mam ochoty do pisania, na to się składa tysiąc przyczyn. Choroby, atomowa atmosfera bezsensu istnienia, izolacja w środowisku, którego nie znoszę, brak środowiska, które jest mi potrzebne. Choćby tylko po to, żeby widzieć jak ludzie drepczą koło swoich spraw, jak gorączkowo pracują, wierzą w coś, a w każdym razie zachowują się, jakby w coś wierzyli. Sewer, napisz do mnie od czasu do czasu. Tylko jakiś list z daleka, od Was, żywych, przypomina mi, że kiedyś umiałam coś napisać. Inaczej rozstanę się chyba z piórem. Coraz częściej myślę o tym. Gdybym miała jakiś inny zawód – dawno bym to zrobiła”.

Tak, Wanda Karczewska „żyła z pisania”. To zawsze był ciężki kawałek chleba; nie dowie się już, że dzisiaj coraz cięższy. Ale godna podziwu jest jej determinacja, energetyczność wobec własnych spraw, wiara w sens pisania mimo załamań, o czym świadczy powyższy cytat. Pisarzom spoza Warszawy zdawało się, że w stolicy łatwiej się przebić. Ale przecież i tutaj ów „wyścig szczurów” nie był tak łatwy, jak się Karczewskiej zdawało. Tu także mieliśmy swoje piekiełko, koterie i lobbingi.

Zdawałoby się, że w takiej korespondencji polityczne tło płynących dekad będzie bardziej wyraziste. Ale nie – Karczewska była „pisarką z krwi i kości”, literatura organizowała jej życie i emocje, stała w absolutnym centrum. Wszelkie perturbacje zewnętrzne, jakie jej towarzyszyły, wręcz nie są tu obecne. Raczej widoczne jest inne zjawisko: ta „centralizacja” życia literackiego. O wiele większe były wówczas wpływy stowarzyszeń twórczych, uzależnienie od tzw. polityki kulturalnej i jej instytucji. I w tej sieci trzeba było umieć się poruszać, do pewnego czasu postawy dysydenckie były niewyobrażalne.

Ale można było funkcjonować tak, jak Karczewska, która przecież nigdy nie wdała się w „awantury epoki”, nie otarła się też o socrealizm. Pierwszym sygnałem jej „nasłuchiwania przemian” jest wzmianka o Poemacie dla dorosłych Adama Ważyka, który ukazał się w sierpniu 1955 roku w „Nowej Kulturze”. Niewiele więcej takich sygnałów.

Mimo, że wydawała kolejne książki, że miała swoje sukcesy pisarskie, dostała się do zespołu redakcyjnego łódzkich „Odgłosów” (gdzie zresztą źle się czuła) itd., to wydaje się, że przeżywała katusze związane z poczuciem swojego autsajderstwa. Była samotna.

Nie zawsze też miała realne powody do wyciszania niepokojów. Na przykład: bardzo przejęła się opowiadaniem Stanisława Stanucha, który jedną ze swych krótkich próz zbyt mocno „zainspirował” opowiadaniem Karczewskiej Czarne konie. Czytała nie najlepsze recenzje o sobie, które wyszły spod piór m. in. Bohdana Czeszki, Zygmunta Grenia, Włodzimierza Maciąga czy Juliana Rogozińskiego. Sama Karczewska też zresztą – co zdarzało się rzadko i w formie łagodnej – nie wyrażała dobrych opinii np. o Kazimierzu Koźniewskim, Jerzym Putramencie, Adamie Ważyku, a nawet takiej sławie, jak Hemingway. To wszystko niby jest naturalnym składnikiem życia literackiego, jednak dodatkowo frustrującym. Aczkolwiek zaznaczyć trzeba, że Karczewska nigdy nie „emitowała” agresji, jaka skądinąd jest nam znana z życia literackiego.

Znajdziemy w tym zbiorze także po jednym liście napisanym do Jerzego Andrzejewskiego, Romana Kołonieckiego, Jerzego Zagórskiego, Jerzego Zawieyskiego oraz pięć listów do Marii Danielewicz-Zielińskiej i osiem do Lesława M. Bartelskiego. Z tym ostatnim bardzo nawzajem się szanowali. Karczewska kibicowała rodzącemu się w głowie pisarza Słownikowi pisarzy polskich, który miał w późniejszych latach kilka wydań.

Nie widać – co ciekawe – śladów nerwowego okresu lat 80-tych, chociaż w jednym z listów do Bartelskiego (nr 7) pisarka rozważa przemiany, jakie czekają ZLP. Był to gorący okres przygotowań do Nadzwyczajnego Zjazdu ZLP, na którym doszło do rozpadu stowarzyszenia na Związek Literatów Polskich i Stowarzyszenie Pisarzy Polskich. W ostatnim liście do Pana Leszka, w zdaniu kończącym tę książkę padają jednak znaczące słowa: „…ale cóż, jestem już na wymarciu…”

*

Myślę, że główną siłą i ekspresją tych listów jest „piękna choroba” pisania (jak ją nazwał Mieczysław Jastrun) i jej zderzenie z najzwyczajniejszą codziennością. Wada: Karczewska była, a nie bywała, pisarką – pisanie to był jej dzień codzienny, jej pasja, jej praca, jej źródło utrzymania. Panuje przekonanie, że w latach powojennych ludziom pióra żyło się łatwiej niż dzisiaj. Tkwi w tym cząstka prawdy, ponieważ w PRL-u polityka kulturalna państwa wyrażała się przede wszystkim w „opiece” nad środowiskami twórczymi bardziej niż obecnie, jakkolwiek by to dzisiaj źle zabrzmiało. Oczywiście, państwo w zamian oczekiwało elementarnej lojalności, utrzymywało cenzurę, nie znało tolerancji wobec dysydenckich postaw, ale też większość pisarzy znajdowała sobie takie nisze, jak Karczewska czy Pollak. To znaczy: byli realistami i kompensowali ograniczenia wolności, pisząc. Pisząc to, co dla nich było szczere, niezbędne, mocno zakorzenione w ich twórczych dyspozycjach. Mieliśmy dobrą literaturę. Wanda Karczewska jest znamienitym przykładem twórcy, który realizował siebie. Jej główną bolączkę wywoływał cały ten labirynt redakcyjno-wydawniczy, przez który nie umiała się przebić na miarę swoich aspiracji. Nie sądzę, by Seweryn Pollak mógł jej więcej pomóc, sam zapewne w tej machinie uzależnień poruszał się z pewnym dyskomfortem. Stanowił on jednak wielką nadzieję Wandy Karczewskiej, był przyjacielem i powiernikiem, który dawał pisarce poczucie posiadania „deski ratunku”.

Szkic, jaki wcześniej o niej napisałem, zakończyłem takimi oto słowami: „Karczewska pisze studium własnej samotności, narastającego wyobcowania ze świata, dystansu, lecz równocześnie temperatura jej emocji i walor intelektualny, także wizyjność wielu „obrazów rozumowych” czyni tę summę życia i doświadczeń istotną. Nie mam wątpliwości, że była autorką mającą wiele do powiedzenia, autorką o czułym sejsmografie etycznym, rozległym, panoramicznym oglądzie spraw fundamentalnych i to w całej ich rozciągłości – od kwestii historycznych i społecznych po filozoficzne i metafizyczne. […]      Wanda Karczewska ma swoje miejsce w literackiej historii pokolenia, które urodziło się u początków XX wieku i niemal do końca towarzyszyło jego burzliwym dekadom”. Co z tym zrobić? Co z tym wszystkim teraz zrobić? Odpowiedź jest jedna: zachować w zbiorowej pamięci. Listy pisarki do Seweryna Pollaka umacniają mnie w tym przekonaniu i poruszają czułą nutę refleksji nad znojem pisarskim, który – choć niedoceniony – warty był trudnego życia i spełnił się, mimo wszelkich niespełnień, o jakich tak wiele pisała…

Leszek Żuliński

————————————————————————————————————————-

Beata Patrycja Klary o „Listach do Seweryna”, Latarnia Morska, 1 II 2013

CZAS, TEN NAJBARDZIEJ WYTRWAŁY NISZCZYCIEL ZŁUDZEŃ

Czytam i wyjść z podziwu nie mogę – tak korespondencja Wandy Karczewskiej do Seweryna Pollaka – wciąga i zaskakuje. Wandę Karczewską (pseud.: Błękitna, Pelikan, Stanisław Milczek) znam z jej powieści i wierszy. Znam również z relacji, w których wyraźnie podkreślano, że była charakterna, odosobniona, że nie dawała się lubić. Listy do Seweryna – przyjaciela przecież – i sposób w jaki je pisała, potwierdzają ciężki charakter pisarki.
Przede wszystkim Wanda miała bardzo roszczeniowe podejście do Seweryna. Chyba w gruncie rzeczy nie zdawała sobie sprawy, z kim ma do czynienia, z jak wielkim talentem… Oczywiście trzeba pamiętać, że korespondencja ta obejmuje lata 1950 – 1987. Talent każdego z nich rozwijał się przez te lata, a znaczenie wzrastało. Jednak mam wrażenie, że nie doceniała Seweryna Pollaka – wybitnego przecież poetę, eseistę i tłumacza twórczości radzieckiej (Laureata nagrody Polskiego PEN Clubu za przekłady z literatury obcej na język polski). Przyjrzyjmy się temu dokładnie.

Wanda pisała do Seweryna tak w pierwszym roku korespondencji (1951): Czy to będzie straszne przestępstwo, jeżeli Pana poproszę o radę albo pomoc? I od tego się zaczęło. Pierwsza sprawa była związana bezpośrednio z literaturą, a właściwie z możliwością wystawienia sztuki Karczewskiej „Biedni ludzie” w Czechach. Nie wiedziała, czy takie sprawy załatwia się przez Komisję w Komitecie Wymiany Kulturalnej, czy inaczej. Pollak miał jej podpowiedzieć. Już tydzień później kolejna prośba miała taki charakter: Chciałabym, abyś mi pozwolił przesyłać sobie, niekoniecznie do druku, to co napiszę. Rzecz oczywista pomiędzy pisarzami. W innych listach bywało natomiast tak: odbierz należnych mi pewnie 300 zł w „Książce i Wiedzy”; przypomnij Grochowskiej o wysłaniu mi należnej resztki honorarium; zadzwoń do niejakich Wł. Matelów; prześlij mi 2×500 arkuszy i jedna taśmę do maszyny; zapytaj; odbierz w biurze ogłoszeń na Poznańskiej 38 ofertę, jeśli jaka będzie […] Acha – jeśli będzie jakaś oferta, otwórz ją i pójdź zobaczyć ewentualne mieszkanie, gdzie, duże, małe, jaka okolica, widok z okna, połączenia komunikacyjne, ogrzewanie (rok 1957). Było tego jeszcze więcej – a więc Seweryn musiał mieć anielską do Wandy cierpliwość. Często nie odpisywał tak szybko jak chciała, trochę stronił od jej nachalności. Na co Karczewska reagowała takimi słowami: odpisz mi natychmiast w tej sprawie; albo nie dostałeś listu, albo zapomniałeś o mojej prośbie; jeśli Pan Hrabia będzie tak grzeczny; mam do ciebie żal; nie leń się Sewerynie i odpisz mi na ten list, zwłaszcza na rzeczowe zapytania; na Tobie nice nie można budować ani polegać.
Obcesowy ton, który jak dla mnie nawet w przyjaźni – a może zwłaszcza w przyjaźni – nie uchodzi. Nazywała Seweryna Mój Ojcze Duchowy, a z czasem wyrzucała mu: leniwcze i milczku [s. 59]; niepiśmienny milczku [s. 144]. Ach – miała poczucie humoru – kilka opowieści jest bardzo zabawnych. Ale był to humor gorzki.

Listy Karczewskiej są kopalnią do badania życiorysu pisarki. Choćby szeregu chorób jakie ją trapiły, a o których w listach wspominała: grypa Hong-Kong, złamanie, zapalenie korzonków nerwowych, gościec zniekształceniowy, operacje, niewydolność naczyń wieńcowych, torbiele, zatrucie pestycydami, guz piersi, migotania przedsionków, drożdżyca po antybiotykowa, odwapnienie kości, wstrząśnienie mózgu. Rzecz jasna przez te prawie 40 lat korespondencji spotkały pisarkę takie dolegliwości – i trzeba uczciwie zaznaczyć – że nie opisywała ich i nie epatowała w listach szczegółami chorób. Bardziej informowała, by oddać obecny stan fizyczny. Pisała również takie słowa: Myślę ciągle o końcu życia i chcę mieć te sprawy wyregulowane na czysto. Był to rok 56! Żyła jeszcze 39 lat, ale w jej naturze była obawa o śmierć, jakieś spodziewanie się, może nawet oczekiwanie: Nadaję się do trumny (rok 1952). Pisała również: Jestem nieprzystosowana do życia, wszystko mnie uraża, w sensie fizycznym i psychicznym. Były owszem i lepsze czasy – podróżowała, przecież była w Kanadzie, Francji, Hiszpanii. Zachwycała się willą w Szczecinie w roku 1957 i tamtejszym ogrodem: mam swoją grządkę kwiatów […]  i wiele innych łagodnych istot, które nie gryzą, nie obmawiają, nie zdradzają, nie opuszczają. To wyraźne nawiązanie do ludzi – o których najczęściej nie miała dobrego zdania. Mówiła choćby o innych: wredna baba, duchowy pigmej (małe i złośliwe); pełno durniów i kacyków; cierpię na ludziowstręt. W sprawie dobroczynnego mleczka pszczelego przestrzegała Seweryna, by nie wspominał o tym pewnym ludziom: Nie należy udostępniać skurwysynom, łobuzom i grafomanom, po co mają w nich siły witalne wzrastać.

Samego Pollaka pytała o rodzinę, o żonę Wandę Grodzieńską, o córkę Joasię. Pytała też o romans jaki przydarzył się Sewerynowi …była ostra w ocenie, pukała się w głowę, tak to ujmując: Tobie trochę schlebia fakt, że „chodzisz” z młodą kobietą, że Cię z nią widują, jest w tym na pewno trochę męskiej próżności i samozłudzenia […] Ty jesteś wielki Dudek, Sewerysiu [s. 95]. Pozwalała sobie na szczególną uszczypliwość. Upominała pisarza również w takich drobiazgach: nie myl Słowaków z Czechami, bo to obraza śmiertelna.
Sporo pisała o kulisach życia literackiego. Komentowała krytycznie wiersze Szymborskiej: to w „banalnych, rymach” – płycizna; recenzje Kamieńskiej: ględzi babka i powtarza się; czy decyzje redaktorskie Ważyka: jak patrzę jakie knoty teraz drukuje Ważyk, to mam małą nadzieję, że może [moje] weźmie. Wspominała swoje poetyckie wieczory: przyjeżdżamy z Seweryną Szmaglewską […] na zarobek, 8 dni, 15 wieczorów autorskich [s. 64]. Prawdziwy obraz życia czynnego pisarza.

Ostro reagowała na recenzję, które moim zdaniem – najczęściej krzywdzące nie były i można by ich nawet autorce pozazdrościć. Burzyła się, traciła niepotrzebnie energię pisząc w listach takie słowa: jak długo takie (inteligentne zresztą) chłopaczki dla rozkoszy kompromitacji, dla zgrywy, za pół litra wódki – będą mną wycierały szpalty czasopism – dlatego, że nimi rozporządzają, że są silniejsi, bo i w Partii, a ja jestem sama, bezbronna i nawet nie mam zbyt mocnych bicepsów aby dać po mordzie [s. 131]. W książce zamieszczone zostały przedruki recenzji twórczości Wandy Karczewskiej, z takich źródeł jak: „Magazyn Pomorze – Fakty i Myśli”, „Twórczość”, „Życie Literackie”, „Kierunki” oraz kilku innych. Czytelnik może więc sam zapoznać się ze słowem krytycznym i ocenić, czy pisarka miała powody do takiej zajadłości i poczucia krzywdy. Pisarskie życie bywało u niej przecież różne. Czasem spóźniała się z realizacją zamówień, czasem czuła się natchniona i w pisaniu szło dobrze.

Osobną sprawą jest to, że chciała mieszkać w Warszawie – ale to raczej było dla niej miejsce upragnione, wymarzone, choć odwagi do zamieszkania tam nie miała. Zawalała sprawy ogłoszeń o zamianie mieszkań, narzekała na to, że zgiełku miasta nie cierpi, a jeśli osiądzie na obrzeżach – to będzie do centrum musiała ze dwie godziny jechać. A tak z Łodzi w 1,5 godziny pociągiem dojeżdża. Zawracała tym sobie i Pollakowi głowę, ale chyba przeczuwała, że nie jest to jednak jej miejsce na ziemi. Męczyła ją sytuacja w środowisku miasta Łodzi i tamtejszych pisarzy: jestem psychicznie i nerwowo rozbita tym, co się dzieje w środowisku łódzkim, można nabrać wstrętu w ogóle do ludzi naszego zawodu i do siebie samej za to, że się przynależy do tej społeczności [s. 151]. Ale przecież weszła w roku 1976 do Zarządu Oddziału ZLP w Łodzi, została wiceprezesem Federacji Związków Twórczych okręgu łódzkiego, chciała zrobić coś dla poezji, dramatu w Domu Środowisk Twórczych. Wcześniej, w latach 1945-50, była sekretarzem ówczesnego Oddziału Poznańskiego ZZLP. Narzekała, wydziwiała, ale chciała mieć rękę na pulsie i w literackim światku udzielała się chętnie.

Listy do Seweryna pokazują Karczewską intymnie – przecież nie zakładała, że listy kiedyś zostaną opublikowane i dostęp do nich będą mieli przypadkowi czytelnicy. Pisała je do przyjaciela, choć przyjaźń ta była specyficzna, pełna roszczeniowych uwikłań. Szkoda, że nie zachowały się odpowiedzi Seweryna Pollaka, jakimi częstował Wandę. Mamy obraz jednostronny, acz bardzo ważny. Dzięki nim Wanda Karczewska intryguje, coraz bardziej, zachęcając do sięgnięcia po jej twórczość, o żywot której tak bardzo się przecież obawiała pisząc w roku 1956: Boję się że moje pisarstwo pójdzie w zapomnienie. Na szczęście – nie poszło, a Wanda nadal żyje w umysłach jej czytelników wbrew temu, że upływa czas, który nazywała najbardziej wytrwałym niszczycielem złudzeń.

Wanda Karczewska „Listy do Seweryna”, redakcja i komentarze: Karol Samsel; wstęp: Leszek Żuliński; Zaułek Wydawniczy „Pomyłka”, Szczecin 2012, s. 300

Beata Patrycja Klary

————————————————————————————————————————-

Edyta Antoniak-Kiedos, Głębokie źródła przyjaźni, O Listach do Seweryna

Książki zawierające korespondencje znanych osób ukazują się dość rzadko, w erze e-mailowania jawią się reliktem przeszłości, ale jeśli już do nich trafimy — najczęściej są znakomitą okazją do rozliczeń i przewartościowań, odkrywają tajemnice, wyjaśniają wiele związków i zależności. Taka okazja nadarza się również przy okazji świetnej inicjatywy Stowarzyszenia Promocji Sztuki Łyżka Mleka z Kalisza, dzięki staraniom którego ukazały się listy Wandy Karczewskiej (1913-1995) do Seweryna Pollaka (1907-1987) pod prostym tytułem Listy do Seweryna.

Na wstępie warto zaznaczyć, że o ile Pollak znany jest (jeśli nie jako poeta) przynajmniej ze znakomitych tłumaczeń Puszkina i poetów radzieckich, to już nazwisko Karczewskiej dla mniej wtajemniczonych lub młodszych czytelników brzmi raczej egzotycznie. Poetka, tłumaczka, a nade wszystko pisarka – autorka wymagających, lecz poczytnych powieści takich jak Ludzie spod żagli (1937), Wizerunek otwarty (1962), Weekend w Riyerside (1965), Głębokie źródła (1973) czy Fuga z tematem miłosnym (1974) — w latach 60. miała szansę stać się „polską Nathalie Sarraute”, twórczynią „antypowieści” — stanowiącej zapis strumienia świadomości głównego bohatera i stojącej w opozycji do tradycyjnej powieści psychologicznej. O powodach, przez które Karczewska nie została okrzyknięta gwiazdą nowej prozy, dowiadujemy się z kolejnych listów relacjonujących jej konflikty z krakowskim środowiskiem skupionym wokół „Życia Literackiego”. Niezwykle elektryzująca staje się tu sprawa plagiatu (Bereza nazwał to „zapatrzeniem”), o jaki ośmieliła się autorka Czarnych koni oskarżyć Stanisława Stanucha. Choć Iwaszkiewicz chwalił ją za „świetne pisarstwo, wizyjność i znajomość psychologii”, Saloni za „znakomicie wytyczany nadrealizm” (s. 112), to jak sama pisze „komu by zaś — prócz trochu sprawiedliwych — chciało się bezinteresownie bronić facetki, która jest zupełnym outsiderem, poza wszelkimi redakcjami, wydawnictwami?” (s. 117). Zwykła zazdrość, ale i lęk przed lepszym piórem, ówczesny wyścig szczurów po nagrody, stypendia, odznaczenia, ale i brak zaangażowania Karczewskiej w politykę, odporność na ideologię socrealistyczną/komunistyczną — strąciły ją do Tartaru niepamięci, gdy powinna brylować w pisarskich rankingach. I tu zaczyna się odyseja przez kolejne lata PRL-owskiej rzeczywistości, w czasie której poznajemy kulisy pracy cenzury i ważniejszych redakcji czasopism, koleżeńskiej pomocy w ułatwianiu publikacji czy umożliwianiu kontaktów z kimś z tzw. wyższej półki, ale nie tylko…

„Szanowny i Drogi Kolego”, „Szanowny Panie”, „Drogi Panie Sewerynie”, „Mój Ojcze duchowy”, „Drogi Sewerynie”, „Sewerynie”, „Sewer”, „Sewerku”, „Sewerynusie” — tak kolejno brzmią nagłówki listów adresowanych do Pollaka, który z warszawskiego poety zaproszonego na prelekcję do Poznania, traktowanego urzędowo i oficjalnie, staje się najpierw kolegą po piórze, doradcą i ekspertem w sprawach warsztatowych i wydawniczych, a później w miarę upływu lat powiernikiem, przyjacielem, broniącym interesów pisarki, radzącym się w sercowych rozterkach, znoszącym utyskiwania i utyskującym. Z kolejnych listów wyłania się para ludzi, którzy mieli szczęście stanąć na swej drodze i zawsze (czasem nawet po kilkuletniej przerwie) mają o czym porozmawiać. Karczewska w liście z 1966 roku wyznaje: „trzeba przyjaźnie pielęgnować i podtrzymywać, tak mało jest ludzi, z którymi można być zupełnie szczerymi i otwartymi” (s. 143), a to przecież czasy donosów i podsłuchów, kiedy można było łatwo zniszczyć osobę niewygodną, nieprawomyślną.

W korespondencji nadawczyni najczęściej porusza sprawy literackie (np. wrażenia z lektury swoich i cudzych utworów) i towarzyskie (wyjątkowo interesujące są dla niej losy córki Seweryna — poetki, eseistki Joasi Pollakówny), czasem finansowe („Tylko błagam Cię, nie przeciągaj spraw tygodniami. To jest sprawa mojego życiowego budżetu” [s. 45]), żali się na marginalizację i wrogość miejscowych twórców, buntuje przeciwko „złym” interpretacjom jej książek. W przeważającej większości to Karczewska jest stroną inicjującą, niecierpliwi się, gdy listy nie dochodzą, ponagla w załatwianiu spraw (np. w kwestii zamieszczanych ogłoszeń). Nierzadko, zdradzając swoje niespełnione marzenia o mieszkaniu w Warszawie — zwyczajnie prosi: „powiej trochę wielkim światem” (s. 119). Czasem pyta rubasznie: — „A Ty co piszesz? Byczysz się pewnie, kłócisz i latasz po mieście, zamiast siedzieć w domu i pisać. Ja się tak rozsmakowałam w samotnym mieszkaniu, że nie widziałabym innych możliwości pisania” (s. 32), innym razem plotkuje: „na początku ( … ) był tu wygłup Hordyński, który się nudził śród idiotek kuracjuszek i szukał >>intelektualnych<< rozmów, potem zabawiał nimi dwie baby z Poznania ze Związku” (s. 38). Od najwcześniejszych listów czytamy także o jej zdrowotnych problemach, od incydentalnych jak zatrucie mięsem w sanatorium, po poważne dolegliwości, ciągnące się latami choroby kości, stawów, serca, wątroby. Długo by relacjonować dzieje tej przyjaźni, jakże głębokiej i zwyczajnej zarazem.

Listy do Seweryna to książka pieczołowicie opracowana i zredagowana przez młodego poetę i literaturoznawcę, Karola Samsela, przy pomocy kilku jego studentów. Publikacja zawiera 123 listy adresowane do Seweryna Pollaka, pierwszy z datą 20 września 1950 roku, ostatni napisany 45 dni przed jego śmiercią —8 listopada 1987 roku, oprócz tegoumieszczono aneks z kilkudziesięcioma listami m.in. do Jerzego Andrzejewskiego, który chciał namówić Wajdę na ekranizację Odejścia (1959); do Marii Danilewicz-Zielińskiej czy do Leona Gomolickiego. By ułatwić lekturę i zrozumienie jak największej ilości szczegółów z korespondencji autorki Czarnych koni (1959), do książki dołączono obszerne komentarze, przybliżające sylwetki mniej znanych postaci, przebieg wydarzeń związanych z nagrodami literackimi czy ówczesnym procesem wydawniczym, a także wyjaśniające zawiłe relacje osobowe czy kłopoty z adresami. Poza tym w osobnym rozdziale pt. Studia i recenzje przedrukowano gro tekstów prasowych, m.in. komentujących twórczość autorki Powrotu do Kalińca (1988), o których zainteresowana pisze w listach, zgadzając się z nimi bądź irytując na ich miałkość, stronniczość czy zwyczajną niekompetencję. Wszystko to stanowi świetny punkt wyjścia nie tylko do współczesnych badań nad twórczością Karczewskiej, ale do lektury jej wierszy, powieści i opowiadań.

Mógłby ktoś zapytać — po co zajmować się postacią taką jak Wanda Karczewska. Myślę, że naszym obowiązkiem jest ocalać od zapomnienia dorobek wszystkich barwnych, niebanalnych nazwisk, szczególnie gdy w ich dorobku znajdziemy dzieła wybitne, a takich u Karczewskiej mamy przynajmniej trzy powieści.

Edyta Antoniak-Kiedos

Inny Śląsk, nr 3/2013, str. 75

————————————————————————————————————————-

Marta Ewa Rogowska, Drogi Sewerynie, Nowe Książki, nr 5/2013 (29)

Wanda Karczewska to postać nie tylko nieobecna w szkolnych czy akademickich podręcznikach, ale w ogóle nieistniejąca w świadomości czytelników, także tych profesjonalnych. Listy do Seweryna są próbą wprowadzenia jej do literackiego obiegu.

Powroty do zapomnianych i niedocenionych przez swoje czasy pisarzy mają w polskiej kulturze pewną tradycję. Najdonioślejszym bodaj przypadkiem było odkrycie przez Zenona Przesmyckiego nieznanego, lecz niezwykle oryginalnego poety, któremu doznane za życia lekceważenie rekompensuje dziś obecność w lekturowych kanonach. Zainspirowane przypadkiem pośmiertne dowartościowanie Norwida dowiodło potrzeby reewaluacji spuścizny po raz już zważonych i zmierzonych literatach, których twórczość dzięki dystansowi wobec współczesnych im wzorców i konwencji odczytuje się często w zupełnie nowy sposób. Taką właśnie szansę, toutes proportions gardées, ponownego debiutu ma stworzyć seria wydawnicza „Powrót do Karczewskiej”.

W tym miejscu warto chyba w kilku słowach przypomnieć jej postać. Urodzona w 1913 r Wanda Karczewska podobnie jak większość związanych z kulturą rówieśników nie ograniczała się do jednego rodzaju aktywności twórczej. Była poetką, powieściopisarką i dramaturgiem, autorką książek dla dzieci, tłumaczyła z języków czeskiego i francuskiego, parała się krytyką teatralną, a nadto była członkiem redakcji szczecińskiego pisma „Ziemia i Morze” oraz udzielała się w Związku Literatów Polskich. Debiutowała w 1937 r. nagrodzoną powieścią marynistyczną „Ludzie spod żagli”. Jej późniejsze dzieła prozą zbierały entuzjastyczne recenzje, jednak nigdy nie zdobyła popularności.

Pierwszy tom poświęconej jej serii nie przynosi, jak można by się spodziewać,  planowanej reedycji dwu nowatorskich i ważnych w dorobku pisarki powieści: „Odejścia” i „Gorących źródeł”. Przed nimi do rąk czytelnika trafia odnaleziony w archiwach Muzeum Literatury i opracowany przez Karola Samsela zbiór listów autorki do Seweryna Pollaka. Ich korespondencja nie aspiruje do ranni dzieła epistolograficznego i ma typowo użytkowy charakter. Te nieliterackie listy dotyczą jednak przede wszystkim literatury i życia literackiego. Ich główną wartością, być może większą od biograficznej, jest dokumentowanie życia środowiska pisarzy oraz sposobu funkcjonowania Związku Literatów Polskich i wydawnictw na przestrzeni niemalże czterech dekad (lata 50.-80.). Głos Karczewskiej jest szczególnie ciekawy ze względu na perspektywę, z której przyglądała się temu światkowi: poetka-pretendentka obserwowała Warszawę, upragnione kulturalne centrum, z łódzkich peryferii.

Ta uwierająca, podwójna, bo i fizyczna, i mentalna, nieobecność w stolicy ustawiła jej relację z Sewerynem Pollakiem. Dziś Pollak znany jest ze swoich dokonań translatorskich: to on między innymi poznawał polskich czytelników z twórczością Anny Achmatowej, Andrieja Biełego, Borysa Pasternaka i Osipa Mandelsztama, ale był również poetą krytykiem literackim, współpracownikiem licznych redakcji. Postacią znaną, której wie lu aspirujących do artystycznej kariery mogło zazdrościć powodzenia. Najważniejsze czasopisma publikowały nie tylko jego przekłady, ale też, co zdawało się Karczewską trochę boleć, wiersze. Chociaż listy Pollaka nie zostały dotąd odnalezione i o jego stosunku do korespondentki można wnioskować jedynie z jej zapisków, z pewnością nie była to relacja symetryczna, na której obojgu zależałoby w równym stopniu. Znany tłumacz jest dla Wandy głównym łącznikiem z warszawskim ośrodkiem kulturalnym, ona dla niego jedną z wielu znajomych po piórze.

Autorka „Wizerunku otwartego” wiele i z czasem coraz więcej oczekiwała od bardziej uznanego kolegi. Szukała w nim opiekuna własnych interesów, zapytywała o oceny świeżo napisanych wierszy, rady, jak wywalczyć ich publikację w obleganych przez literatów pismach i wydawnictwach, wyczekiwała jego relacji o stołecznych nowinkach, ale także prosiła o załatwianie sprawunków: kupienie książek, przesłanie sprawozdań z zebrań ZLP, odebranie odpowiedzi na zamieszczone w gazecie ogłoszenie, oglądanie i opisywanie mieszkań, do których mogłaby się wprowadzić. On pisał rzadko, o czym świadczą ciągle powtarzane w list wyrzuty. Mimo niemożności sprosta licznie stawianym wymaganiom Seweryn przez wiele lat pozostawał życzliwy Karczewskiej, a ona uznawała go za jednego z niewielu przyjaciół. Życzliwość Pollaka była szczególnie cenna dla pisarki, która uważała się za ofiarę prześladowań środowiska, wskazując tu zwłaszcza grupę skupioną wokół krakowskiego „Życia literackiego”.

Skąd brała się w niej determinacja, by pisać wbrew wszystkim przeszkodom i niepowodzeniom? Być może była echem wojennej traumy (matka i brat autorki zginęli w obozie koncentracyjnym, do którego trafili w gestapowskim odwecie za jej działalność na rzecz Wolnego Miasta Gdańska), być może wynikała, jak pisała nieraz, „z braku przygotowania do wykonywania innego zawodu, Swojemu adresatowi opowiadała o kolejnych pismach, które nie przyjmowały jej wierszy, wydawnictwach niesprawiedliwie odwlekających druk tomików poetyckich, niezrozumieniu ze strony niektórych krytyków, z jakim spotykały się jej powieści. Zwierzała się i radziła t w jednej z najboleśniejszych dla siebie spraw, jaką był wykryty samodzielnie plagiat jej „Czarnych koni”, w których to – po latach intensywnej pracy – udało jej wypracować własny artystyczny język. Chciała  walczyć u sprawiedliwość, sugerując Pollakowi, by skłonił kogoś do publicznego poruszenia sprawy, jak pisała, „od siebie”

Zmuszona była zmagać się też z wieloma różnymi schorzeniami, które utrudniały, często uniemożliwiały tworzenie. Nieustannie manifestowane zdecydowanie, by wbrew wszystkiemu nie rezygnować z kłopotliwego zajęcia, prowokuje czytelnika „Listów do Seweryna” do postawienia pytania o wartość dorobku Karczewskiej. Czy gdyby nie niechęć środowiska, której przypisywała swoje niepowodzenia, spotkałaby się z uznaniem i czytelniczym zainteresowaniem? Odpowiedź przyniesie zapewne publikacja tych tomów serii.

Oprócz listów do Pollaka w zbiorze znajduje się także kilka pism do innych adresatów oraz wybór recenzji poświadczający recepcję pisarki od polowy lat 40. do późnych 80.

Marta Ewa Rogowska

Nowe Książki, nr 5/2013 (29)

Listy w czytelni